Włącz rozsądek, włącz rozsądek - powtarzałam sobie wykonując wszystkie rutynowe codzienne czynności. I pierwszy zgrzyt. Przecież ta kawa codzienna zawsze z papierosem... Jakoś dziwnie bez, nie smakuje. Nie dopiłam. Zawahałam się jeszcze patrząc na napoczętą paczkę. Zabrać, nie zabierać? Ależ to głupie myślenie. Nawet jak nie wezmę, to kioski są po drodze, dziewczyny w pracy palą. To wahanie - pomyślałam -to początek mojej próby. Przecież mam spróbować - tłumaczę sobie. Jak jej nie przejdę, to ktoś mi zawsze da. Na szczęście dziś pada. Nawet jak pomyślę o wyjściu na zewnątrz w taką pogodę, to odchodzi mi ochota. Oby dzień przyniósł też więcej obowiązków, żebym nie musiała zanadto myśleć... IIA Pogoda się poprawiła, dodatkowych obowiązków nie było. To straszne. Ta myśl, że przecież mogę zapalić, nikt i nic mnie nie ogranicza. I znowu mój nikotynowy szatan: "Przecież nie musisz dzisiaj zaczynać próby. To wtorek, zawsze zaczyna się od poniedziałku, to czemu nie zaczniesz od środy, od nowego miesiąca." - Zamknij się - powiedziałam do niego w duchu. Wiem już, że moje dotychczasowe monologi dotyczące palenia będą teraz dialogami, rozmowami z nikotynowym szatanem. Pierwszy stres, niewielki, ale zawsze to była okazja do zapalenia. Tym razem siedzę twardo. "Zapal, lepiej ci się przecież myśli, jak się przewietrzysz" - znowu go słyszę. Siedzę twardo. Dziewczyny patrzą z zaciekawieniem... Nie, to niedowierzanie raczej w ich oczach. Ile paliłaś? 20 lat? Uśmieszki niedowierzania mi nie pomagają... No tak, wiem, że to dziwnie brzmi... Powiedziałam rano, że od dziś próbuję... Trochę się mitygują, próbują jakoś za moimi plecami zmówić się na wyjście na dymka. Wychodzą pierwszy raz. Beze mnie. Dumna jestem. Ależ jestem dumna. Za dwie godziny z mojej dumy nic nie zostało. Wewnętrzny niepokój mnie zamęczy - myślę sobie. Ale siedzę twardo. Może by się komuś pochwalić? Nie palę już przecież pół dnia! Zadzwonię do Ali - postanawiam. I znowu zgrzyt. Przecież jak nie pada, kiedy dzwonię, wychodzę na parking, palę i rozmawiam... Nie, nie zadzwonię - postanawiam. Poza tym czym tu się chwalić, dopiero pół dnia. Ala nie pali, nie zrozumie. Po co... "Nie zmieniaj swoich przyzwyczajeń" - słyszę od swojego nikotynowego szatana. "To jedyne, na co masz wpływ, odrobina przyjemności po tylu godzinach..." Niech cię... diabli wezmą szatanie - absurdalna, nielogiczna myśl, sama się z niej śmieję. Postanawiam, że wyjdę wcześniej. Moja praca daje mi komfort. Mogę dokończyć w domu. Pójdę do domu, zaszyję się pod kocykiem, jakoś miną kolejne godziny - postanawiam. Ale wiem już, że wewnętrzny niepokój ma mnie w garści. Po drodze do domu znowu zgrzyt. Przecież zwykle zaraz za furtką firmy zapalałam... Kiedyś jeszcze trzymałam się zasady, żeby nie palić na powietrzu. W ostatnich latach ta zasada umarła. No to jak teraz? Ręce gorączkowo szukają po kieszeniach... W każdej zapalniczka. Jak rasowy palacz kradnę, gubię, ciągle kupuję zapalniczki. Otwieram torebkę, a tam dwie kolejne. Moja zmora. Cała droga do domu z jedną myślą: tam leży przecież ta moja napoczęta, niezabrana rano paczka... To straszne, jak natrętna może być ta myśl. Jak wredna wreszcie potrafi być własna wyobraźnia. Podsuwa obrazy - zrobię sobie zielonej herbaty, zapalę, zaciągnę się... Moje pięć minut świętego spokoju. Bez odgrzewania obiadu, bez korepetycji córki, bez laptopa... Nie, to za trudne. Nie wracam do domu od razu. Idę do galerii. Tam nigdy nie paliłam, wytrzymam te dwie godziny bez dymka, popatrzę sobie na ciuchy. Tak robię.