Jeśli nie teraz, to kiedy... Ile już razy to sobie mówiłam? Po kilkutygodniowych seriach porannego kaszlu, kołataniu serca po przebiegnięciu kilkudziesięciu metrów do autobusu, po zadyszce na czwartym piętrze bloku bez windy. Racjonalnych argumentów przeciwko paleniu zawsze były dziesiątki. Duszę się, śmierdzę, zęby mam żółte, smołę widać na palcach, za paznokciami. Cera po zimie taka, że strach w lusterko spojrzeć. A z drugiej strony wewnętrzne rozedrganie w sytuacji stresowej, to gwałtowne poszukiwanie zajęcia dla rąk, ten pierwszy dymek i pierwsza dawka... Ileż ona daje satysfakcji. To wszystko o mnie... Dochodzi jeszcze ten wstydliwy i nafaszerowany innymi negatywnymi emocjami strach. Poranna podróż do pracy i gorączkowe myślenie: "wysiądę przystanek wcześniej, bo tam bankomat, potem kiosk"... Mogłam nigdy nie zabrać kanapki, ba, nigdy jej nie zabierałam; mogłam nie mieć nic do pisania, mogłam nie zabrać najważniejszych materiałów, ale brak papierosów był nie do pomyślenia. Wtedy z kolei gorączkowe myślenie - kto będzie na dyżurze, czy pali, czy zdążę zapalić przed pierwszym obowiązkiem. To o moim nałogu... Jeszcze jedna ja: impreza, spotkanie ze znajomymi, knajpa. Wokół mnie palący i niepalący. Kto by się tam przejmował niepalącymi. W końcu przyszli w to zadymione miejsce mając tego świadomość. To przecież ich wybór. A może... mój egoizm? Moje nieliczenie się z otoczeniem? To wszystko racjonalne. To się przecież wie, o tym się czyta, mówi. Tylko co z tego. Przyparta do muru przez niepalących irytowałam się: przecież to mój nałóg, moja przyjemność, moje płuca... A że przy okazji płuca moich dzieci? Przecież staram się nie palić w ich obecności, palę, kiedy śpią, wietrzę... Dlaczego teraz? Dlaczego dziś? Moje 45. urodziny. Nie przeżywałam 40-tki, to był czas jakiegoś zamętu, zawirowań zawodowych i osobistych. 45. przyszły niespodziewanie. W międzyczasie zmieniłam pracę na spokojniejszą, czułam, jak z każdym miesiącem w nowym miejscu umykają zapasy nagromadzonego latami stresu. Gdybym teraz przestała palić - pomyślałam sobie - na 50. urodziny byłabym "prawie" zdrowym człowiekiem. To nie taka odległa perspektywa... W tym wieku to bardzo realna perspektywa. Czy chcę? Czy dam radę? Ciekawe pytania. IA Wewnętrzne monologi z moim nikotynowym szatanem odbywałam dziesiątki razy. Jakie jest najważniejsze pytanie palacza? "Dlaczego mam to zrobić?". Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, natychmiast przestałam palić. Nie paliłam później ponad rok, karmiąc córkę piersią. Druga ciąża - tak samo. To było dla nich. Dla moich córek. One były najważniejsze. Dla nich warto to było zrobić i nie było to wyrzeczenie. Ale dla siebie samej? Po co? Przecież nie jestem tego warta... Z taką myślą mierzy się każda palaczka. I założę się, że każda z większym nikotynowym stażem, opowie podobną historię. Dla kogoś - bez wątpliwości, ale dla siebie? Dlaczego? Ciągle przecież coś jest ważniejsze ode mnie samej. Mojego pokolenia kobiet nie nauczono jeszcze zdrowego egoizmu. To pokłosie mitów o Matkach Polkach. Ale z drugiej strony - nie kupiłam nowych butów, bo było coś ważniejszego, ale na paczkę papierosów co drugi dzień zawsze miałam pieniądze. I nie było dylematu, że mogłoby być coś ważniejszego... Po co to wszystko piszę? Bo wiem już, że proces rzucania palenia zaczyna się dużo wcześniej, niż ten ostatni mach. Ostatni papieros to właściwie koniec długiego pierwszego etapu. Wielu miesięcy kaszlu, ziemistej cery, gwałtownego latania rąk w stresie... Trzeba było roku, bym zaczęła na poważnie zadawać sobie te wszystkie pytania. Bo to nie sztuka zawstydzać się, strofować, wreszcie wzruszać ramionami i usprawiedliwiać. No i co z tego? Przecież to tylko moja sprawa. Nikotynowy szatan dodawał do tego jeszcze buńczuczne: "za swoje palisz, swoje płuca trujesz, to przecież przyjemne, pomaga ci"... No nic, skoro uważam, że jeśli nie teraz, to kiedy... To spróbuję. No właśnie: magiczne słowo "spróbuję". Nie rzucę, nie zerwę, ale spróbuję. To chyba najważniejsze słowo. A nie daje mi furtki? Przecież spróbować można zawsze, to nie grzech jak nie wyjdzie... Nie. Wiem już, że jak powiem sobie, że rzucę, to nawet nie spróbuję... To najważniejszy wniosek mojego pierwszego etapu. A więc... spróbuję. Od jutra. Ciekawe, co będzie jutro...