Obrona Milewskiego - obwinionego o uchybienie godności sędziego przez to, że rozmawiał z podającym się za urzędnika premiera o sprawie szefa Amber Gold - twierdzi, że ujawnione w mediach nagranie zostało zmanipulowane i jest kompilacją kilku rozmów. W tym celu Sąd Apelacyjny w Warszawie, prowadzący proces dyscyplinarny Milewskiego, chce przesłuchać biegłego, który badał nagranie. Biegły zachorował. Powołają nowego? We wtorek okazało się jednak, że biegły jest przewlekle chory i czeka na kolejną operację, a tymczasem zawiesił swą działalność w Polskim Towarzystwie Kryminalistycznym. - Z notatki urzędowej z rozmowy z biegłym wynika, że powiedział, że autentyczność nagrania jest niemożliwa do ustalenia. Więc może niech sąd zastanowi się nad powołaniem nowego biegłego, który procesowo oceni sprawę - apelował do sędziów obrońca Milewskiego mec. Jacek Gutkowski. W tej sytuacji sąd postanowił wezwać drugiego biegłego, który także badał inkryminowane nagranie. Jako świadka sąd przesłuchał we wtorek dziennikarza Samuela Pereirę, który opisał sprawę rozmowy Milewskiego jako pierwszy. Zeznał on, że otrzymał nagranie od Pawła M. z Wrocławia, którego poznał przy okazji historii o tym, jak M., w ramach prowokacji, powołując się na rzekomą rekomendację od prezydenta, załatwił sobie pracę w TVP. Tym razem miał nagrać rozmowę z Milewskim o Amber Gold. Pereira oświadczył, że M. mówił mu, iż dwa razy rozmawiał z Milewskim, ale pierwsza rozmowa nie została nagrana. Zaczęło się od tego, że... - Od 4 września (2012 r. - PAP) tę prowokację ustalaliśmy wspólnie. Zaczęło się od tego, że M. mi powiedział, że ze strony kancelarii premiera Tuska są naciski na prokuratorów i sędziów ze sprawy Amber Gold. Dlatego Paweł M. zaproponował, aby wysłać fałszywego maila, a najpierw, żeby zadzwonić do Milewskiego. Ale to, co sędzia mówił, okazało się większą sensacją niż mail - zeznawał dziennikarz. Świadek przyznał, że w pierwszej wersji nagrania zastąpił głos M. swoim głosem - aby chronić tożsamość swego informatora. - Ale potem zamieściliśmy oryginalną wersję. Nie dokonywaliśmy też żadnych ingerencji w wypowiedzi sędziego Milewskiego - zapewnił zarazem. Pereira powiedział, że nie wie, gdzie znajdował się oryginał nagrania. Gdy został poinformowany, że umieszczono go na serwerze zagranicznym, świadek odparł, że "taka jest metoda, gdy plik jest większy niż pojemność skrzynki pocztowej". Obrona utrzymuje, że chodziło o to, aby polskie organa ścigania nie mogły uzyskać dostępu do tego serwera. - Zależało nam na czasie, aby czytelnicy jak najszybciej mogli się dowiedzieć, jak rozmawia sędzia Milewski. Nie chciałem też narazić się na zarzut spowalniania publikacji z pozamerytorycznych względów - zapewniał Pereira. Pytany, czemu nie był to polski serwer, odpowiedział, że "w internecie nie istnieje jakaś większa kontrola, czyj jest serwer". - W mojej opinii nie wydaje się to istotne. Zostawiłem to Pawłowi M. - dodał. Sędzia nie przyznaje się do zarzutu Milewski (we wtorek nie było go w sądzie) nie przyznaje się do zarzutu, jaki postawił mu rzecznik dyscyplinarny przy Krajowej Radzie Sądownictwa. Po nagłośnieniu sprawy Milewski utracił funkcję prezesa Sądu Okręgowego w Gdańsku. Jest teraz "szeregowym" sędzią tego sądu. Nie nałożono na niego sankcji w postaci tymczasowego zawieszenia w czynnościach. Według rzecznika dyscyplinarnego do uchybienia służbowego w postaci naruszenia zasady niezależności sądów oraz do uchybienia godności sędziego doszło w rozmowie telefonicznej, jaką Milewski 6 września 2012 r. prowadził z osobą podającą się za asystenta szefa kancelarii premiera, w której prezes sądu wyraził gotowość ustalenia terminu posiedzenia dogodnego - jak sądził - dla premiera i szefa KPRM, i wyrażał gotowość wydelegowania sędziów gdańskich na spotkanie z premierem, by zapoznać go ze sprawami dotyczącymi szefa Amber Gold.