Na zlaicyzowanym Zachodzie była uznawana za wroga numer jeden politycznej poprawności, co nie przeszkadzało milionom ludzi utożsamiać się z jej radykalnymi poglądami na temat zatracenia (paradoksalnie sama to przed śmiercią napisała) europejskiej tożsamości. Jej książka "Wściekłość i duma" - przetłumaczona na kilkanaście języków - wywołała największą dyskusję i ostatecznie sprowadziła na nią wydany 25 maja 2005 kuriozalny nakaz ścigania za obrazę islamu. Jednak myli się ten, kto uważa Orianę Fallaci jedynie na niepoprawną i buntowniczą publicystkę. Od początku jej dziennikarskiej kariery (a uważano ją powszechnie za mistrzynię wywiadu) nie miała litości dla nikogo, kto wydawał jej się konformistą czy po prostu głupcem. Jej ciekawość nakazała znaleźć się na ulicach Budapesztu w czasie powstania węgierskiego, w ogarniętym wojną Wietnamie czy podczas konfliktów w Ameryce Łacińskiej, Indiach czy Pakistanie. Przeprowadziła wywiady z najwybitniejszymi politykami XX wieku: w tym z H. Kissingerem, Arafatem czy Wałęsą, które potem złożyły się na książkę "Intervista con la Storia". Kiedy została przyjęta (w drodze wyjątku) przez Ajatollaha Chomeiniego, miała odwagę zerwać zasłaniający jej twarz czador, nazywając go średniowieczną szmatą, co mogło skończyć się równie źle, jak ostre wypowiedzi na temat islamu kilkadziesiąt lat potem. Sama Fallaci uważała siebie za "lont do bomby", której wybuch ma uczynić jakiś wyłom i otworzyć drogę innym. Dlatego, pewna swoich racji, krytykowała nawet papieża, ale jednocześnie to właśnie ona została przyjęta w ubiegłym roku przez Benedykta XVI, z którym odbyła długą i serdeczną rozmowę. Wydaje się, że w ostatnich latach celem jej głównych wystąpień była walka z polityczną poprawnością, rozumianą jako prawo do wygłaszania każdej głupoty, byleby była "ubrana" w gładkie i miłe dla ucha słówka. Dlatego ściągnęła na swoją głowę nie tyle krytykę, ile wściekłość wielu europejskich intelektualistów, widzących w niej rasistkę i ksenofoba. Dostawało jej się za to nie tylko od ludzi lewicy, ale i od tych, których uznawała za "poczciwych, postępowych, pacyfistów, katolików i w ogóle chrześcijan". Jej "wściekłość i duma" były zarazem bardzo mocno poparte życiowym doświadczeniem walki, począwszy od udziału w antyfaszystowskim ruchu oporu aż po sprzeciw wobec islamskiego fundamentalizmu. "Jeśli mnie skażą, to nie tylko zadowoli to ambicje paru prokuratorów, ale otworzy drogę dla skazywania innych ludzi, którzy mają obowiązek publicznie zabierać głos i iść pod prąd: dziennikarzy, pisarzy, obywateli odrzucających polityczną poprawność. Chodzi o to, by powstała "sprawa Fallaci" - komentowała swój proces, niejako domagając się skazania "siły rozumu" (taki tytuł nosiła też jedna z ostatnich jej książek). Żaden sąd już Oriany Fallaci nie skaże. Nie sądzę nawet, żeby jakikolwiek sąd (może poza ostatecznym, który czeka na każdego) nad jej pisarskim i publicystycznym dorobkiem był potrzebny. Nie wiem także, czy w niebie znają którąś z jej 14 książek. Wydaje mi się jednak, że jeśli Fallaci tam się znalazła, to w niebie zaczęła się właśnie prawdziwa i ostra dyskusja.