Wraz z przedstawicielami władz lokalnych i wojewódzkich oddali oni hołd wszystkim więźniom, którzy zginęli podczas ewakuacji obozu oświęcimskiego. - Miałem wówczas 18 lat, kiedy Niemcy zaczęli ewakuację obozu. W nocy z 18 na 19 stycznia, w warunkach surowej i śnieżnej zimy gestapowcy kazali nam wyruszyć w drogę do Wodzisławia. Zaledwie uszliśmy kilkaset metrów, a już napotykaliśmy pierwsze trupy zastrzelone przez esesmanów. Dla nas już nie było odwrotu, więc pozostała jedyna możliwość dalej iść albo ponieść śmierć na miejscu - wspominał Jerzy Michnol, jeden z ocalałych uczestników marszu. Pamięta on, że więźniowie wyprowadzeni z obozu konwojowani byli przez uzbrojonych hitlerowców, którzy zabijali każdego, kto usiłował zbiec lub nie nadążał za współwięźniami z powodu wycieńczenia. - Kiedy dotarliśmy do Wodzisławia kazano nam ładować się do wagonów kolejowych. Pomimo okropnego ścisku byliśmy szczęśliwi, że dalszy etap drogi nie będzie kontynuowany pieszo. Nuciliśmy patriotyczne piosenki i ze śpiewem na ustach opuszczaliśmy miasto. Wieziono nas do obozu w Mauthausen, gdzie zakończyła się nasza trasa marszu śmierci - opowiadał Jerzy Michnol. Trasy marszu usłane były tysiącami trupów. Świadkowie, którzy widzieli kolumny, opowiadali o dantejskich scenach. W miejscowościach na trasie marszu śmierci ludność Górnego Śląska ratowała więźniów. Zbiegłych z kolumn marszowych ukrywano nawet po kilka tygodni, aż do wyzwolenia. Wodzisław Śląski był docelowym miejscem marszu ewakuacyjnego więźniów KL Auschwitz - Birkenau, którzy byli prowadzeni przez Pszczynę-Jastrzębie Zdrój oraz przez Pszczynę - Żory. To z tutejszej stacji kolejowej wywieziono w dniach 21 - 23 stycznia 1945 roku ponad 20 tysięcy więźniów i więźniarek oświęcimskich, którzy przetrwali marsz. Mimo mrozu wywożono ich otwartymi wagonami kolejowymi do obozów koncentracyjnych w głąb Rzeszy. Pod koniec wojny, wobec zbliżającej się ofensywy Armii Czerwonej, hitlerowcy zaczęli zacierać za sobą ślady ludobójstwa - niszczyli komory gazowe i krematoria, palili dokumenty. W połowie stycznia 1945 roku, władze SS wydały rozkaz ostatecznej ewakuacji i likwidacji obozu Auschwitz. W dniach 17 - 21 stycznia wyprowadzono z KL Auschwitz-Birkenau i jego podobozów około 56 tysięcy więźniarek i więźniów. Akcja wyprowadzania więźniów otrzymała kryptonim "Karla?. Kolumny pieszych składać się miały wyłącznie ze zdrowych i silnych ludzi, którzy zniosą trudy wielokilometrowego marszu. W praktyce szły także kobiety i dzieci oraz chorzy, którzy obawiali się, że jeśli zostaną w obozie, to będą zgładzeni. Trasy marszu wiodły z Oświęcimia przez Pszczynę do Wodzisławia Śląskiego oraz przez Tychy, Mikołów do Gliwic. Najdłuższą trasę mieli do pokonania więźniowie z podobozu w Jaworznie, którzy przeszli około 250 km do KL Gross Rossen na Dolnym Śląsku. Podczas marszów śmierci zginęło od 9 do 15 tysięcy więźniów obozu Auschwitz. Po przejściu kolumn ewakuacyjnych na trasach pozostało 15 zbiorowych mogił. Ciała więźniów zabitych podczas marszu przez esesmanów miejscowa ludność grzebała w zbiorowych mogiłach, które najczęściej umiejscowione są na przykościelnych cmentarzach. Od 1988 roku mogiły są oznaczane tabliczkami ze znakami dwóch mieczy i płonącego znicza na tle biało-niebieskich pasów. - Zbrodnią było nie tylko to, co się działo, ale zbrodnią było zapomnienie o tym, co się wówczas działo - podkreślali podczas rocznicowego spotkania byli więźniowie obozu koncentracyjnego. Po mszy św. w intencji poległych więźniów, zgromadzeni złożyli kwiaty na grobie, w którym pogrzebano 44 ofiary tragicznej ewakuacji. Hołd zamordowanym w imieniu wojewody śląskiego oddał wicewojewoda Andrzej Waliszewski. (Materiały prasowe Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego)