. - Jest grupa profesjonalistów, którzy rzeczywiście interesują się pracami Sejmu, i im tę pracę trzeba ułatwić. Ale kiedy po ostatnim posiedzeniu, 3 maja, podchodzi do mnie dziewczątko z jakiegoś radia, podstawia sitko i mówi: "Ja mam pytanie w temacie patriotyzmu", to przecież jest to poniżające i dla dziennikarzy, i dla polityków. Dlatego myślę o wprowadzeniu zróżnicowań akredytacyjnych - mówi Ludwik Dorn. Marszałek - jak informuje "Wprost" nie obawia się, że podział dziennikarzy w parlamencie pogorszy relacje z mediami. - Chcę przywrócić elementarny porządek w Sejmie. A stosunek części mediów do PiS jest tak zły, że go już nie pogorszę - argumentuje. Ludwik Dorn w rozmowie z "Wprost" ujawnia też kulisy swojego wyboru na marszałka. - Nie chciałem nim zostać. I początkowo zdecydowanie odmówiłem. Bo, wbrew temu, co pisały media, w rządzie byłem rzeczywistym pierwszym zastępcą premiera. Kiedy jednak inne kandydatury z różnych względów okazały się nieaktualne, znalazł się w dużym kłopocie - opowiada marszałek. Jak dał się przekonać? - To była rozmowa w gronie kilku osób ze ścisłego kierownictwa PiS. Premier mówi do mnie: "Ludwik, wracamy do twojej kandydatury". Wszyscy nagle spojrzeli na mnie takim wzrokiem, który mówił, że nie darują mi, jeśli odmówię - relacjonuje Ludwik Dorn.