Łukasz Krzyżanowski śledzi losy społeczności żydowskiej w Radomiu podczas wojny i po jej zakończeniu. Opisuje zmieniające się stosunki wewnątrz wspólnoty i nastroje panujące wśród ocalałych. Ale przede wszystkim mierzy się z trudnym problemem stosunku polskich mieszkańców miasta, a także władz państwowych do powracających Żydów, którzy nierzadko w dramatycznych okolicznościach próbowali odbudować życie i odzyskać odebrane mienie. *** Dla naszych czytelników we współpracy z wydawnictwem Czarne przygotowaliśmy konkurs. Aby zdobyć jeden z egzemplarzy książki, wystarczy zmierzyć się z niżej przedstawionym pytaniem konkursowym. Wcześniej polecamy jednak lekturę fragmentu publikacji Łukasza Krzyżanowskiego. *** Fragment książki "Dom, którego nie było" Lato lub jesień 1945 roku. Pięć zdjęć z radomskiego cmentarza żydowskiego. Właściwiej byłoby napisać: z tego, co pozostało po miejscu wiecznego spoczynku setek, a najpewniej tysięcy radomian. Zmarli wciąż leżą pod zwałami darni i chwastów porastających groby. Nie ma macew. W czasie okupacji kamienne płyty z hebrajskimi inskrypcjami utwardziły błotniste ulice i place lub stały się materiałem budowlanym. Podzieliły los niezliczonych żydowskich nagrobków w całej Polsce. Do dziś podczas robót budowlanych czasem odnajdywane są płyty z napisami w języku niezrozumiałym dla współczesnych mieszkańców, a kiedyś tak powszechnie obecnym na ulicach miasta. Pierwsza macewa, którą widziałem, to był właśnie fragment nagrobka wydobyty z ziemi w centrum Radomia. Przedsiębiorczy kolega z podstawówki przytaszczył ważący kilkanaście kilogramów kamień do swojego domu i się nim pochwalił. Nie planował zanieść go na cmentarz. Ku zadowoleniu (a może i dumie) swojej matki oświadczył, że fragment macewy sprzeda w desie. Nie pamiętam, co wtedy czułem. Chciałbym, aby było to coś więcej niż tylko dziecięcy podziw dla przedsiębiorczego kolegi. Wykonane w 1945 roku zdjęcia cmentarza nie są tylko dokumentami wizyty na zdewastowanej przez Niemców nekropolii. Jeśli przyjrzeć się bliżej fotografii sześciu mężczyzn i kobiety w białej bluzce zgromadzonych wokół pozostałości nagrobka, okaże się, że ludzie ci obcują z bliższą przeszłością, z wydarzeniami sprzed kilku miesięcy, a być może tylko tygodni. Napis na zniszczonej płycie rozwiewa wszelkie wątpliwości: "Ludwik Gutsztadt - żył lat 40 - zmarł śmiercią tragiczną 19 VI 1945 - kochanemu mężowi i ojcu - żona i synowie". To grób znanego w Radomiu właściciela sklepu jubilerskiego, który wrócił po wyzwoleniu do miasta. "Nieznany sprawca" wszedł do jego mieszkania i strzelił mu w tył głowy. Nagrobek wkrótce po pogrzebie zdemolowali "nieznani sprawcy". Niemców już wtedy w mieście nie było. Ostatnie oddziały okupacyjne uciekły pół roku wcześniej. Nowy pomnik na pustym polu wykorzystywanym teraz przez okoliczną ludność do wypasania bydła musiał kłuć w oczy kogoś z miejscowych. To zdjęcie po raz pierwszy pokazał mi mieszkający w Izraelu syn Ludwika Gutsztadta. Potem widziałem je jeszcze raz, w Polsce - znajdowało się wśród nielicznych dokumentów przechowywanych przez inną, pochodzącą z Radomia osobę. Pozostałe cztery zdjęcia z radomskiego cmentarza odnalazłem w Toronto. Też mają związek z powojennymi zabójstwami Żydów. Jedno w sposób bardziej oczywisty niż pozostałe - według opisu na odwrocie przedstawia szwagierkę Gutsztadta nad pozostałościami jego grobu. Kolejne trzy fotografie byłyby niezrozumiałe, gdyby nie towarzyszące im odręczne opisy po angielsku informujące, że to groby ofiar powojennego pogromu w Radomiu. Prawdopodobnie chodzi o trzy osoby zamordowane w żydowskiej Spółdzielni "Praca" w sierpniu 1945 roku. Być może wśród grobów jest też ten należący do milicjanta zastrzelonego po służbie we własnym mieszkaniu w lipcu 1945 roku. Raczej nie ma na tych zdjęciach grobu spadkobiercy składu żelaznego, który całą okupację ukrywał się w mieście. Zamordowano go dopiero w listopadzie. Zdjęcia zostały wykonane chyba wcześniej - znajdujący się na nich ludzie nie są ciepło ubrani ani nie wyglądają na zmarzniętych. Z pewnością wśród sfotografowanych grobów nie ma miejsca pochówku Żyda, który służył w Armii Czerwonej, a zginął razem z innymi w spółdzielni - jako żołnierza radzieckiego pogrzebano go w kwaterze wojskowej cmentarza prawosławnego. Wszystkie te groby łączy nieistnienie. Prawdopodobnie po zbezczeszczeniu miejsca pochówku pierwszego zamordowanego po wojnie w Radomiu Żyda nikt nie widział sensu w budowaniu pomników kolejnym ofiarom. "Nieznani sprawcy" postawili więc na swoim. Nie ma śladu po tych, dla których przez chwilę w 1945 roku miasto stało się domem i którzy zostali tam już na zawsze. Do dziś na uporządkowanym i ogrodzonym terenie cmentarza żydowskiego mieszkańcy Radomia-Żydzi, ofiary powojennych mordów, nie są upamiętnieni. Nie mają nagrobków, ale oni tam leżą.