Mówi się o nich, że są czasem spokoju, radości, pojednania, rodzinnych spotkań i melancholii. A przynajmniej powinny takie być, bo taki obraz wykreowała popkultura i my sami jako społeczeństwo. Sęk w tym, że gdy coś "powinno" albo "musi" być przyjemne, to przeważnie nie jest. Dla wielu radosne święta to wydmuszka, iluzja, a nawet kłamstwo. Kojarzą się ze stresem, krępującymi rozmowami, kłótniami lub samotnością. "Nienawidzę świąt" - słyszymy te słowa od znajomych, przyjaciół i krewnych zaskakująco często. Nieraz nawet sami tak myślimy. - To oznaka poważnego problemu - tłumaczy psychoterapeuta Robert Rutkowski. - Polacy nie potrafią przygotować się odpowiednio do świąt. Bartosz Kicior, menway.interia.pl: Zgodziłby się pan z tym, że dla wielu osób święta są czasem stresu, a nie, tak często spotykanych w życzeniach, spokoju i radości? Robert Rutkowski: - Można powiedzieć, że są czasem niepokoju, a nieraz i lęku. Wszystko zależy od przygotowania, nie tylko w kategoriach logistycznych, organizacyjnych, kulinarnych czy nawet duchowych, a emocjonalnych. Niestety, skupiamy się tylko na części organizacyjnej i kulinarnej właśnie. Sfera emocji jest traktowana absolutnie po macoszemu. Polacy nie przygotowują się do świąt w prawidłowy sposób. Dobrze zrozumiałem: święta to czas lęku? - Tak. Warto pamiętać, że przy stole wigilijnym siada najbliższa rodzina, czyli ludzie, którzy prawdopodobnie znają się od lat. To są nieraz głębokie zażyłości, sięgające wczesnego dzieciństwa. Skoro spięcia czy obawy pojawiają się nawet przy tak zwanych niedzielnych obiadkach, to tym bardziej mogą wystąpić z okazji świąt. Mówię tu o ocenianiu i strachu przed nim. Wielu ludzi traktuje święta jako okazję do pokazania się z jak najlepszej strony, szczególnie, jeśli biorą w tym udział rodzice. Tym bardziej, gdy w dzieciństwie brakowało akceptacji, dzieci były strofowane, krytykowane, a nawet - tego tematu również należy dotknąć - bite. - Tam, gdzie pojawiła się kiedyś przemoc słowna, werbalna, fizyczna, emocjonalna lub któregoś z rodziców nie było, nie miał okazji uczestniczyć w życiu rodzinnym, święta mogą stanowić upust dla skrywanego żalu albo ukrytego lęku. - Jeszcze inną rzeczą jest demolka organizacyjna. Trudno mówić o czasie wyciszenia, kiedy ludzie podróżują między stołami wigilijnymi. Czasem trzeba zmieścić dwa albo więcej spotkań jednego wieczoru, bo ludzie unikają spotykania się razem wielkimi grupami przy jednym stole. - Jeździmy więc od jednego miejsca do drugiego. Wyobraźmy sobie małżeństwo, które odwiedza rodziców żony, ale rodzice męża są po rozwodzie, więc robią się nagle trzy wigilie. A słyszałem nawet o przypadkach, w których trzeba "obskoczyć" i cztery wigilie. To już jest absurd. Rodzi to ogromny stres, bo ludzie zastanawiają się, jak wszystko zorganizować, jak pogodzić, żeby na koniec spędzić jeszcze chwilę razem w domu. - Nie unikniemy też zaczepienia o tegoroczną sytuację, czyli o pandemię. Szczerze mówiąc, ciekawy jestem, czy ludzie nie będą przypadkiem lekko zdziwieni przy stołach wigilijnych. Nasze interakcje są teraz jakie są, czyli w praktyce ich nie ma. Może to wpłynąć na atmosferę, ale paradoksalnie - pozytywnie. Może nastąpić tęsknota. Mogą być zaskoczeni tym, co się pojawi w ich głowach. Pandemia może również spowodować, że nie będzie takiego skakania. Wiele osób może nawet odczuć pewną ulgę. - A co do lęków: niewielu osobom udało się, mówiąc językiem branży, przepracować relacje z rodzicami czy rodziną. Mało kto przeszedł proces wybaczenia rodzicom. Usłyszałem ostatnio od jednej pani, że wręcz "nienawidzi" rodziców męża, że nie chce się z nimi widzieć i najchętniej zostałaby w domu w święta. Symboliczne przełamanie się opłatkiem jest dla niektórych katastrofą. Powinno być to pojednaniem, a gdy łamiemy się z kimś opłatkiem, życzymy mu wszystkiego najlepszego, ale najchętniej byśmy kopnęli go w brzuch, to robi się problem. To śmiech przez łzy, oszustwo, oszukujemy samych siebie i obciążamy się tym. - Dlatego kluczem jest przygotowanie emocjonalne. Jeśli chcemy przeżyć święta w spokoju, harmonii, radości. Warto się przygotować, żeby te sprawy pozałatwiać. Ale ludzie traktują to jak student-lekkoduch, który uczy się do egzaminu w dniu egzaminu.