Ullrich Fichtner w eseju opublikowanym w najnowszym wydaniu tygodnika "Der Spiegel" maluje w czarnych barwach przyszłość Niemiec. Autor porównuje RFN do Imperium Osmańskiego, które po okresie świetności z czasem przestało się rozwijać i uległo w końcu rozpadowi. "Społeczeństwo, które zamyka się na zmiany, na dłuższą metę nie utrzyma dostatku. Kraj, który próbuje zatrzymać czas, aby korzystać z osiągniętego dobrobytu, upadnie. Kultura, która żywi się jedynie przeszłością i teraźniejszością, a do przyszłości odwraca się plecami, jest skazana na zagładę" - pisze Fichtner. Autor przyznaje, że przypisywanie Niemcom obecnie egzystencjalnego kryzysu wydaje się na pierwszy rzut oka niepoważne. Przed wybuchem pandemii kraj znajdował się w doskonałej sytuacji. Najsilniejszy gospodarczo kraj UE przeżył w drugiej dekadzie XXI wieku wiele lat dobrej koniunktury i porządnego wzrostu. Można mówić o "małym cudzie gospodarczym", który umocnił imponującą siłę rynkową Niemców. Kryzys? Jaki kryzys? Dodatnie saldo w handlu zagranicznym zapewniło Niemcom krajowy dobrobyt, niską stopę bezrobocia i wysoki standard życia. "Ten, kto przyjrzał się dokładniej pięknemu całościowemu obrazowi, ten od dawna mógł dostrzec rysy na tej budowli" - pisze Fichtner. Jak zastrzega, rozpatrując całą gospodarkę narodową, trudno jest znaleźć dane statystyczne, które świadczyłyby o kryzysie. Istnieje jednak dużo przykładów z różnych branż wskazujących na problemy, regres, zator reform i skandale, które wzięte razem, zakłócają pozytywny portret własny Niemców. Przeciętni Niemcy Zdaniem autora Niemcy reprezentują dziś na wielu polach zaledwie przeciętny poziom. Podczas gdy postępowe kraje w Azji i Skandynawii rozpoczęły już na początku lat 90. tworzenie społeczeństw cyfrowych, w Niemczech przez długi czas dominowało przekonanie, że są to jedynie "nowomodne zabawy". Na liście "Speedtest Global Index" krajów uprzemysłowionych, utworzonej na podstawie szybkości dostępnego internetu, Niemcy zajmują 34. miejsce, podczas gdy Rumunia, Dania, Francja, Szwajcaria, Hiszpania i Węgry znalazły się w pierwszej dziesiątce - czytamy w "Spieglu". Fichtner nie obarcza Angeli Merkel odpowiedzialnością za niechęć Niemców do technicznych nowinek. Problem polega jego zdaniem na tym, że Merkel "w sposób perfekcyjny symbolizuje te obawy". Objęcie stanowiska kanclerza przez naukowca nie poprawiło sytuacji. Słabą stroną jej polityki nie jest brak wiedzy, lecz "brak pasji i woli czynu". Zachować dobrobyt "Ten bogaty kraj od dawna już nie ma celów wykraczających poza dzień dzisiejszy i wąską perspektywę, nie ma żadnych ambicji oprócz jednej - utrzymania osiągniętego dobrobytu, poziomu emerytur i wszystkich pozostałych przywilejów" - stwierdza krytycznie autor i dodaje: "Najchętniej nie robi się nic, tylko się czeka". Fichtner zwraca uwagę na wiele inwestycji, których realizacja trwała znacznie dłużej niż planowano, bądź zakończyła się całkowitym fiaskiem. "Kraj, który wynalazł kolej elektryczną, praktycznie nie jest w stanie zbudować nowego dużego dworca. W ojczyźnie Otto Lilienthala, który jako pierwszy człowiek żeglował w przestworzach, państwo przez ponad dekadę nie potrafi zbudować lotniska w swojej stolicy. Sale koncertowe w Monachium i Bonn są przez lata planowane, ale ich budowa kończy się fiaskiem. Metropolie takie jak Kolonia i Berlin próbują bezskutecznie wyremontować swoje opery. Mieszkańcy Hamburga i Monachium nie chcą igrzysk olimpijskich w swoich miastach" - wylicza autor. Przemysł motoryzacyjny zagrożony Autor wskazuje na groźną sytuację flagowej branży niemieckiej gospodarki - przemysłu motoryzacyjnego. "Założone w 2003 r. przedsiębiorstwo Tesla jest w marcu 2021 r. ponad dwukrotnie więcej warte niż trzy wielkie niemieckie koncerny samochodowe - Volkswagen, Daimler i BMW" - pisze dziennikarz "Spiegla". To zdanie jest dowodem na to, że świat, w którym Niemcy przyjemnie żyli tak długo, należy już do przeszłości. Niemieccy producenci muszą się obawiać, że pewnego dnia ich ranga spadnie do roli dostarczycieli podwozi, karoserii i hamulców dla takich gigantów jak Apple. Dziś nikt nie potrafi przewidzieć, czy VW, Daimler i BMW utrzymają się na rynku, ale nie wygląda to szczególnie dobrze - ocenia. Zamiast projektować najlepsze silniki elektryczne i przestawić się na jazdę bez kierowcy, przemysł motoryzacyjny skierował wszystkie siły na obronę "starego dobrego Diesla". Lata stracone w ten sposób są nie do odrobienia - stwierdza pesymistycznie autor. Jego zdaniem jedną z barier osłabiającą Niemcy i hamującą rozwój jest federalna struktura kraju, która uniemożliwia szybkie podejmowanie decyzji na szczeblu centralnym. Bajki o niemieckim mistrzostwie Podczas gdy w wielu miejscach panuje fuszerka, politycy i duża część społeczeństwa wierzą nadal w bajki o niemieckim mistrzostwie. "Nadchodzą ciężkie czasy" - stwierdza autor, zaznaczając, że Niemcy nie są w nastroju optymistycznym. Pomimo zbliżających się wyborów parlamentarnych brakuje pozytywnych projektów politycznych propozycji skierowanych ku przyszłości. Społeczeństwo kieruje się dewizą "dziękuję - postoję", koncentrując się na obronie status quo i odrzucając zmiany i ryzyko. "Jeżeli tak jest w rzeczywistości, to możemy pakować walizki" - konkluduje Fichtner. Niemcom grozi to, że staną się kolejnym po Imperium Osmańskim dowodem na prawdziwość teorii o wzlocie i upadku "wysokich kultur, które upadają, gdy powodzi się im zbyt dobrze przez zbyt długi okres". Jacek Lepiarz / Redakcja Polska Deutsche Welle