Żaden z rywali nawet nie zbliżył się do wyników zwyciężczyni. 70 proc. głosów dla Grybauskaite, a potem 12 dla kandydata postkomunistów i po 4- 5 dla grupy innych kandydatów z byłą premier, bardzo lubianą w Moskwie, panią Kazimierą Prunskiene i Polakiem, Waldemarem Tomaszewskim. Litwa: Dalia Grybauskaite zwyciężyła Kampania na Litwie była ostra i mało elegancka, choć zdawano sobie sprawę z tego, że pani komisarz jest oczywistą i zdecydowaną faworytką. Ale w litewskich mediach dowodzono, że jest ona w istocie agentką KGB oraz lesbijką. O ile ten pierwszy element jest stałym fragmentem litewskich kampanii wyborczych, to omawianie preferencji seksualnych kandydata (-tki) było nowością. Zabawne, że ostrość zarzutów nijak się miała do realnej treści kampanii, gdyż pani Dalia nie miała realnych kontrkandydatów. Oficjalnie jej kandydaturę poparli rządzący teraz konserwatyści, aczkolwiek rodowód polityczny kandydatki sytuował ją bliżej postkomunistycznej opozycji. Ministrem została przecież w rządach postkomunistów i to oni wysunęli ją na stanowisko komisarza UE. Co więcej całkiem życzliwie do nowej pani prezydent odnosiło się także potężne na Litwie lobby rosyjskie. Bo też w odróżnieniu od swojego poprzednika, Valdasa Adamkusa, Dalia Grybauskaite jest bardziej technologiem polityki niż politykiem. Używając ulubionej frazy naszej publicystyki można powiedzieć, iż była kandydatem postpolitycznym. I jest to ważna lekcja dla Polaków. Obywatele Litwy bardziej interesowali się tym, że kandydatka ma czarny pas w karate, niż jej poglądami politycznymi czy partyjnymi. Skądinąd sama pani Grybauskaite zachowała się podobnie jak kilku prezydentów polskich miast, odmawiając przyjęcia nominacji jakiejkolwiek partii politycznej i startując jako kandydatka niezależna. Litwini głosowali na nią jako na polityka, który zajmie się walką z kryzysem gospodarczym, bijącym Litwinów po kieszeni daleko boleśniej niż Polaków, a przede wszystkim wyzwoli Litwę z nieustannych dreszczy politycznych zakorzenionych w przeszłości. Wybór pani Grybauskaite jest próbą wyjścia z dzielącego naszych sąsiadów sporu postkomunistów z antykomunistami. Wybierając osobę, która ostanie 5 lat spędziła w Brukseli, obywatele Litwy dali również wyraźny sygnał, że postrzegają Unię Europejską jako stabilizator swojej wewnętrznej sytuacji. I jest to również pewien sygnał dla Polski i polskich polityków. Bo w całym regionie coraz wyraźniej widoczne jest - niekiedy niezbyt uzasadnione - przekonanie, że należy wybierać polityków zakorzenionych w Unii. Premierem Łotwy został przecież młody eurodeputowany, a praktyka w Parlamencie Europejskim - w całym pasie, od Bułgarii po Estonię, odwrotnie niż w starych państwach unijnych - stanowi najlepszą przepustkę do stanowisk rządowych. Może ta wiedza, a nie tylko skok na kasę, motywuje czołówkę polskich polityków do tego, by starać się o miejsce w Strasburgu. 12 lipca Dalia Grybauskaite zasiądzie w Pałacu Prezydenckim w Wilnie, co oznacza, że Lechowi Kaczyńskiemu będzie dużo trudniej kreować swoją politykę wschodnią. Z Valdasem Adamkusem nadawali na podobnych falach, podobnie rozumieli historię i dogadywali się po polsku. Nowa prezydent Litwy historię zna słabiej, a z języków preferuje zdecydowanie angielski. Poza tym jest absolwentką moskiewskiej Akademii Nauk Społecznych, co w otoczeniu naszego prezydenta nie wywołuje zachwytu. Niemniej Lech Kaczyński powinien teraz zabiegać, aby - podobnie jak jej poprzednicy - pani Grybauskaite pierwszą wizytę złożyła w Polsce. I na koniec rzecz drobna, ale istotna: porażka kandydata Akcji Wyborczej Polaków na Litwie. 4,2 procenta głosów dla Waldemara Tomaszewskiego to dowód na to, że zamykanie się w narodowym getcie i stawianie na twardy spór z Litwinami jest dla Polaków - obywateli Litwy ślepą uliczką, która nie pozwoli na przekroczenie pięcioprocentowego progu wyborczego i zajęcie miejsca realnej siły w litewskiej polityce. A taki potencjał Polacy mają. Jerzy Marek Nowakowski