Pomyślałem najpierw, że to spóźniony primaaprilisowy żart, ale okazało się, że wysoki urząd wcale nie żartował. Niemal w tym samym czasie krewcy i ambitni prokuratorzy zdążyli już przesłuchać, a nawet przeszukać mieszkanie 50-letniego żartownisia. Całe szczęście, że owi nadgorliwcy nie mają dostępu do mojego komputera, bo w koszu na internetowe śmieci znaleźliby pewnie niejeden żart z bohaterami pierwszych stron gazet. Zresztą nie trzeba nikogo nękać. Wystarczy zajrzeć do internetu, gdzie pełno jest podobnych do opisywanych w doniesieniu montaży, rysunków, dowcipów i tym podobnych śmiesznych rzeczy, zresztą nie tylko o politykach. Sądziłem, że jak przystało na ludzi z wyższym wykształceniem pracownicy prokuratury wiedzą o krótkim żywocie tej "produkcji" a także szybko zmieniającej się internetowej modzie. Dziś mało kto pamięta satyryczne rysunki z Aleksandrem Kwaśniewskim czy Leszkiem Millerem albo Sylwią Pusz, że nie wspomnę o Anicie Błochowiak. Nie wiem, czy wówczas prokuratorzy popisali się podobną "czujnością czekisty" jak teraz, wiem natomiast, że fali robienia żartów z władzy nie powstrzymano nawet w tych czasach, kiedy za nie można było pójść do całkiem realnego więzienia. Dziś straszenie przesłuchaniami i rewizją kogoś, kto wysłał karykaturę prezydenta, jego żony, brata czy nawet zaprzyjaźnionego z nimi wielebnego ojca dopiero jest robieniem sobie jaj z rzeczywistości i przyprawianiem "gęby ponuraków" właśnie owym bohaterom. Dodatkowo ośmielę się zauważyć, że w Europie wiernopoddańcze akcje w stylu prokuratorów z Elbląga możliwe są chyba jedynie na Białorusi lub w Rosji, zaś prasa wolnego świata pełna jest mniej lub bardziej zabawnych karykatur ludzi władzy. Cóż, to chyba niezbyt wygórowana cena jaką płaci się za możliwość rządzenia. Dlatego jestem przekonany, że nikt z bohaterów owych kreskówek nie nakazał ścigania osób rozpowszechniających owe żarty, a całą sprawę należy złożyć na karb źle pojętej gorliwości urzędniczej (notabene na miejscu min. Ziobry kazałbym skontrolować elbląską prokuraturę czy przynajmniej mają porządek na biurkach, skoro mają czas na takie głupoty. Ale do tego też trzeba mieć trochę poczucia humoru). Koniec końców, prokuratorzy na szczęście poszli po rozum do głowy i ustami swej rzeczniczki zapowiedzieli "prawdopodobne umorzenie sprawy". Tyle tylko, że sprawa pozostała: jeśli organa władzy tak nadgorliwie reagują nawet na przysłowiowe robienie jaj, to co dopiero będzie, kiedy ktoś z Bardzo Ważnych Polityków mrugnie okiem i po cichu powie: wicie, rozumiecie, tak nie można. Autorytetu trzeba bronić, bo mamy go za mało! Właśnie to, co mnie najbardziej w IV RP (jeśli ona już jest?) denerwuje, to robienie wszystkiego na siłę: mamy rząd z uśmiechem przyklejonym na siłę do nieco mniej wesołej rzeczywistości, będziemy mieli pewnie koalicję też zrobioną na siłę, o której dowiedziałem się, że na to od pół roku czekali Polacy (Jarosław Kaczyński to dopiero żartowniś). Wreszcie na koniec na siłę udowodnią nam, że jest dobrze. Oczywiście, byłoby cudownie, gdyby rzeczywistość zmieniała się proporcjonalnie do zapewnień i deklaracji polityków. Niestety jest zazwyczaj trochę inaczej. Jak w kawale, który dostałem ostatnio (oczywiście Internetem): umarł Jan Kowalski i poszedł do nieba. Św. Piotr oprowadzając go pokazał mu wielką ścianę pokrytą zegarami, z których każdy pokazywał inną godzinę i w innym tempie poruszały się jego wskazówki. Kowalski pyta Św. Piotra o co tu chodzi z tymi zegarami. Klucznik nieba podrapał się po głowie i mówi: - Jak człowiek się rodzi, dostaje zegar życia, który jest ustawiony punktualnie na 12. Potem w zależności od tego czy i ile kłamie wskazówki poruszają się wolniej lub szybciej. O, popatrz - tu jest zegar Matki Teresy, a tam Jana Pawła II, wskazał św. Piotr na zegary pokazujące dalej 12. - Aaa, rozumiem - pokiwał Kowalski i patrząc na ścianę zaczął czegoś szukać. - A gdzie są zegary polityków? - zapytał wreszcie. - W holu, robią za wentylatory.