Z zatrudnieniem mają też problem studenci opuszczający uczelniane mury - jak szacują niektórzy eksperci, wielu z nich będzie musiało czekać pięć lat, zanim dostanie satysfakcjonującą pracę. A z powodu największego od lat "tłoku na studiach" aż 130 tys. osób, które chciało przeczekać kryzys, zdobywając dalszą edukację, nie dostało na to szansy. W wyniku wyżu demograficznego liczba młodzieży w Wielkiej Brytanii jest w tym roku rekordowo wysoka. Rząd nie znalazł jeszcze pomysłu na to, jak zawodowo wykorzystać potencjał młodych ludzi. Członkowie związków zawodowych boją się więc powtórki z historii, kiedy za rządów Margaret Thatcher powstało tzw. "stracone pokolenie", obejmujące bezrobotnych mieszkańców Wysp do 25 roku życia, którzy z przyczyn niezależnych od siebie nie mają nadziei na znalezienie satysfakcjonującej pracy. Lucie Simikova, sympatyczna i rezolutna Czeszka, która od pięciu lat mieszka w Londynie, w czerwcu 2007 roku skończyła studia na kierunku "Media i PR". W czasie studiów pracowała w Central Office of Information, a po skończeniu ich zrobiła praktyki zawodowe w kilku dużych londyńskich agencjach PR. - Dzięki praktykom zdobyłam świetne doświadczenie, które dobrze prezentowało się w CV. Niestety nie były one płatne - z nutą rozczarowania opowiada Lucie. Późną wiosną 2008 roku młodej Czeszce udało się znaleźć pracę w agencji PR w Covent Garden, gdzie zaczęła od pozycji asystenta, a po miesiącu dostała promocję na wyższe stanowisko. Wtedy jednak na horyzoncie rysował się już kryzys finansowy, który z czasem coraz bardziej odciskał piętno na sektorze PR. - Trzech z siedmiu moich klientów zdecydowało się nie przedłużać półrocznych kontraktów, ponieważ ich budżety zostały obcięte. Nie było sensu trzymać mnie w firmie, zimą zeszłego roku dostałam więc wypowiedzenie. Miesiąc później zwolniono również mojego menedżera i jednego z dyrektorów - wspomina. Obecnie Lucie pracuje w biurze, ale po nowym roku planuje wrócić do Czech. - Miałam już kilka pomyślnych spotkań w tej sprawie i wierzę, że tam uda mi się znaleźć zatrudnienie w marketingu lub PR - mówi. A co czeka młodych ludzi na Wyspach? Na przegranej pozycji Według danych opublikowanych przez serwis BBC, we wrześniu bezrobocie w Wielkiej Brytanii znalazło się na najwyższym poziomie od 14 lat. W ciągu trzech miesięcy wzrosło ono o 210 tys. osób, osiągając 7,9 proc. Bez pracy jest już 2,47 mln osób, a w przyszłym roku liczba ta ma wzrosnąć do 3 mln. Recesja najboleśniej dotyka młode pokolenie. Dane statystyczne udostępnione przez Department for Children, Schools and Families pokazują, że wśród osób poniżej 25 roku życia bezrobotnych jest już 928 tys. W dodatku w odróżnieniu od poprzednich recesji, zjawisko to nie dotyka wyłącznie tradycyjnych obszarów przemysłowych, takich jak środkowa i północna Anglia czy Szkocja, ale także technologicznych biegunów na zachodzie i południowym wschodzie kraju. Jeden na sześciu Brytyjczyków w wieku od 18 do 24 lat jest określany jako NEET, czyli No Education, Employment or Training (bez wykształcenia, zatrudnienia i treningu). Jeszcze trudniejsza sytuacja panuje w przedziale wiekowym 16-18 lat, gdzie 233 tys. osób zalicza się do tej kategorii. Wielu nastolatków, którzy opuszczają szkołę w wieku 16 lat nie posiada kapitału wiedzy niezbędnego do znalezienia pracy, czy zdobycia stanowiska praktykanta. Co więcej, młodzi ludzie wkraczający dziś na brytyjski rynek pracy muszą toczyć ciężką bitwę, by się na nim utrzymać. Nawet ci, którzy mają pracę, w czasach recesji są bardziej narażeni na utratę jej. Według danych opublikowanych przez gazetę "The Times", ponad połowa stanowisk, z których zwolniono w zeszłym roku należała do osób między 16 a 24 rokiem życia. Wynika to z faktu, że recesja kładzie nacisk na doświadczenie, którego młodzi nie mają lub mają go za mało. - Scenariusz "ostatni przyjęty, pierwszy zwolniony", zgodnie z którym, jeśli zwalnia się pracowników, na pierwszy "rzut" idą nowozatrudnieni jest dość niepokojący - mówi młody Brytyjczyk Jay Willis. Grunt to autopromocja Problemy ze znalezieniem pracy mają także ci, którzy niedawno skończyli studia. - W Wielkiej Brytanii nie ma obecnie wystarczająco dużo możliwości dla absolwentów tutejszych uczelni. Jest też bardzo mało płatnych praktyk, które pozwoliłyby młodym ludziom zdobyć doświadczenie i zaoferować im bezbolesne wejście na rynek pracy w dziedzinie, w której zdobyli wykształcenie - twierdzi pochodząca z Chorwacji Edita Custic, która w grudniu 2008 roku skończyła studia na kierunku "Nauka o żywności" na London Metropolitan University. - Moją specjalizacją jest mikrobiologia i chciałam znaleźć pracę w tym kierunku. Wysłałam mnóstwo CV i zarejestrowałam się w wielu agencjach, ale wszędzie dostawałam odpowiedź, że nie mam wystarczającego doświadczenia. Po czterech miesiącach znalazłam pracę związaną z tłumaczeniami, ale mimo że pracowałam z bardzo miłymi ludźmi, to nie było to, co chciałam robić. Dopiero niedawno dostałam wymarzoną pozycję mikrobiologa w firmie biotechnologicznej - opowiada Edita. Niestety tej jesieni sytuacja absolwentów raczej się nie poprawi. Szacuje się, że na brytyjski rynek pracy, który już doznał całkowitego załamania, napłynie kolejne 700 tys. młodych ludzi, z czego 300 tys. będzie nowymi posiadaczami dyplomów studiów wyższych. Jak szacują niektórzy eksperci, znaczna liczba studentów opuszczających uniwersyteckie mury będzie musiała czekać pięć lat, zanim zdoła znaleźć pracę. - Żałuję, że nikt mnie nie ostrzegł, że zrobienie studiów to łatwiejsza cześć zadania i że to znalezienie pracy jest dużo trudniejsze - mówi 24-letni Craig Hares, który w tym roku skończył studia dziennikarskie i od niedawna pracuje jako operator internetowy w firmie bukmacherskiej Ladbrokes. Inny 24-latek, Alex Kearns z Kingston, został zmuszony szukać pracy za pomocą niestandardowych metod. Po tym, jak w czerwcu skończył studia na uniwersytecie Swansea, wysłał CV do setek firm, ale bez rezultatu. Chłopak postanowił zwrócić na siebie uwagę w nietypowy sposób. Swoje CV w formie wielkiego plakatu powiesił przy cokole na Trafalgar Square i spędził tam godzinę pokazując przechodniom tablice z napisem "weźcie mój dyplom, dajcie mi pracę". Chłopak na odzew nie musiał długo czekać. Dyrektorowi jednej z londyńskich firm spodobał się pomysł na własną promocję i wysłał do niego maila z propozycją natychmiastowego rozpoczęcia pracy na stanowisku międzynarodowego specjalisty do spraw sprzedaży. Towarzysz na wiele lat Świeżo upieczeni absolwenci szkół wyższych mają na głowie jeszcze jedno zmartwienie - zaciągnięty w czasie studiów dług. W Wielkiej Brytanii, oprócz kosztów zakwaterowania, wyżywienia, dojazdów czy przyjemności, studenci ponoszą też spore koszty samego nauczania. Na pokrycie ich można otrzymać stypendium lub wziąć pożyczkę, która jest najbardziej popularną formą wsparcia wśród tutejszych studentów i którą absolwenci zaczynają spłacać, gdy zarabiają ponad 15 tys. funtów rocznie. Okazuje się jednak, że studenci rozpoczynający studia tej jesieni mogą je skończyć z długiem wynoszącym bagatela 23 500 funtów. Według badań przeprowadzonych przez portal push.co.uk, przeciętny student weźmie każdego roku kredyt na 5 tys. funtów, ale niektórzy, by poradzić sobie z coraz wyższymi opłatami za studia i wydatkami na życie mogą zapożyczyć się na znacznie więcej. - Kończąc studia, miałem ponad 13 tys. długu. Teraz spłacam miesięcznie około 50 funtów, ale realistycznie na to patrząc, dług będzie mi towarzyszył przez wiele lat. Choć prawdę mówiąc, już się do niego przyzwyczaiłem - mówi Jay Willis. Sytuacja finansowa tutejszych studentów i ich perspektywy na pracę nie są bez znaczenia dla Polaków. Coraz więcej z nas decyduje się bowiem na podjęcie nauki na brytyjskich uczelniach. "Studia w Wielkiej Brytanii cieszą się popularnością. Młodzież uważa, że jest to najwyższa nobilitacja i że tworzą one dobrą drogę ku przyszłości. Chodzi tu nie tylko o renomę znanych angielskich uniwersytetów, jak Cambridge czy Oxford, ale także innych uczelni brytyjskich, gdzie tworzy się możliwości dobrego opanowania języka angielskiego i wtopienia się w międzynarodową społeczność, co w naszych czasach ma dosyć duże znaczenie" - pisze na łamach miesięcznika "Forum Akademickie" historyk i politolog prof. Ludwik Malinowski. Zatłoczone uczelnie W tym roku w Wielkiej Brytanii złożono rekordową liczbę podań o przyjęcie na studia. Jak wynika z danych UCAS - organizacji pośredniczącej między kandydatami a uczelniami, na tutejsze uniwersytety i politechniki chciało się dostać 610453 tys. osób, czyli o 10 proc. więcej niż w roku akademickim 2008/9. Największe wzięcie miały kierunki oferujące potencjalnie zatrudnienie w sektorze publicznym: nauczycielstwo, pielęgniarstwo, akuszerstwo i administracja samorządowa. Tradycyjnie mniej popularne były kierunki inżynieryjne, mimo iż pracodawcy wysoko je cenią. Za to na popularności zyskała w tym roku farmacja. "Tłok na studiach", podobnie jak bezrobocie, jest oznaką recesji. Część młodzieży poszła za namową rządu, który zachęcał absolwentów szkół średnich, by w warunkach recesji podnosili kwalifikacje zawodowe, zamiast próbować szczęścia na rynku pracy. Innymi powodami takiej sytuacji są: wyż demograficzny, powrót na uczelnie osób, które chcą się przekwalifikować, rosnące zainteresowanie studiami ze strony obcokrajowców oraz ogólnokrajowa poprawa ocen z egzaminów maturalnych, w wyniku której wzrosła liczba uczniów z najwyższymi ocenami. Na zjawiska te, powodujące wzrost konkurencji wśród kandydatów, nakłada się skomplikowany system przyjęć na studia, w którym nie ma egzaminów wstępnych, a kandydaci zgłaszają się na wybrany kierunek jeszcze przed przystąpieniem do egzaminu maturalnego na podstawie przewidywanych wyników. Z chwilą ich uzyskania absolwenci potwierdzają akceptację wcześniejszej oferty. Jeśli nie osiągnęli wymaganych ocen, nikt nie złożył im oferty, bądź zmienili zdanie, muszą rozglądać się za miejscem w ramach tzw. clearingu, który oferuje możliwość studiów na mniej chodliwych kursach. Jednak w tym roku w ramach systemu dostępnych było tylko 24 tys. miejsc w porównaniu z 44 tys. w roku poprzednim. W rezultacie z 600 tys. chętnych aż 130 tys. nie znalazło miejsca na studiach. Stracone pokolenie? Choć eksperci wskazują, że w brytyjskiej gospodarce widać już oznaki ożywienia, rynek pracy zawsze reaguje z opóźnieniem i jeszcze przez pewien czas trzeba się spodziewać wzrostu liczby młodych osób pozostających bez pracy. - Uratowaliśmy banki, teraz uratujmy młode pokolenie. Przez wzgląd na przyszłość młodych i naszą własną - nawołuje więc tabloid "The Sun". Naukowcy podkreślają, że jeśli młodzi ludzie nie uczą się, nie chodzą na żadne kursy i nie pracują, znacznie wzrasta ryzyko, że później będą bezrobotni, ich dochody będą niskie, wcześniej zostaną rodzicami, będą mieć słabe zdrowie i tendencje do popadania w depresję. Paradoksalnie, recesja niszczy więc przyszłość ludzi, na których kraj w przyszłości będzie liczył w spłacaniu ogromnych długów. Nie za wszystko można jednak winić kryzys gospodarczy. - Nie sądzę, żeby to on był w pełni odpowiedzialny za sytuację, w jakiej znalazło się w tej chwili tyle młodych osób na Wyspach. Przerośnięte oczekiwania, niechęć do zaczynania od niższych pozycji, niedorzeczna możliwość zaciągnięcia długów na ponad 20 tys. funtów, będąc jeszcze na studiach, to niektóre z przyczyn, które powodują, że młodzi ludzie mają nieciekawe perspektywy na przyszłość - twierdzi Lucie Simikova. Martyna Porzezińska