Od kiedy Wielka Brytania oficjalnie wkroczyła w czas recesji, trudno nam pozostać obojętnym na wszelkie niedociągnięcia w brytyjskim systemie. Już dawno giełd finansowych i ekonomii nie dzieliła aż taka wielka przepaść jak obecnie na Wyspach. Zyski na brytyjskich giełdach podskoczyły aż o 46 proc. w ciągu ostatnich sześciu miesięcy, a ceny surowców strategicznych takich jak ropa i miedź wzrosły dwukrotnie. Bonusy bankowców, mimo recesji, nadal mają się dobrze, a my z pewnością możemy się spodziewać wzrostu kosztów biletów na metro w styczniu 2010 roku. Wskaźniki ekonomiczne spadły o 4.5 proc. w tym roku, bezrobocie wzrosło o 2,47 mln, a większość podatników jest dramatycznie zadłużona. Stan krytyczny Na Wyspach coraz mniejszą wartość mają studia wyższe, a przerażające opłaty za czesne i odsetki za pożyczki to tylko wierzchołek góry problemów stojących na drodze brytyjskich studentów. Absolwenci szkół wyższych mają coraz większe trudności ze znalezieniem zgodnej z ich kwalifikacjami pracy, podczas gdy niedouczony Anglik, który nie skończył nawet podstawówki, zarabia miliony funtów, namawiając ludzi na inwestowanie w coś, co jutro nie będzie miało żadnej wartości. Odnosząca sukcesy bizneswoman staje przed rozdzierającym dylematem kontynuowania kariery bezdzietnie lub rzucania jej dla potrzeb rodziny, podczas gdy inne bez najmniejszego zamierzenia do pracy kobiety (lub raczej podlotki) rodzą dzieci wyłącznie po to, aby na zawsze żyć w luksusie niekończących się benefitów i pod darmowym dachem councilowskiego mieszkania. Podział na klasy zwiększa się, a dzieci z biednych rodzin nie mają żadnych szans na przebicie się do klasy wyższej niż ta z blokowisk, jedząca na co dzień chleb z fasolą. I jak obwiniać te dzieci, że z frustracji i znużenia bawią się nożami? Rząd brytyjski traci zaufanie do społeczeńswa. Kilka tygodni temu media doniosły, że ponad 11 mln dorosłych będzie weryfikowanych i rejestrowanych, jeśli mają jakikolwiek kontakt z dziećmi, nawet jeśli wożą je tylko na mecze sportowe lub zajęcia pozalekcyjne. Wielka Brytania do złudzenia przypomina kraj opisany przez George`a Orwella w "Roku 1984"; kamery CCTV, planowane dowody osobiste z odciskami palców, tworzenie niezliczonych baz danych dla potrzeb nie do końca sprecyzowanych, szczepionki na świńską grypę. Policja dostaje coraz więcej prawa, aby zatrzymywać i przeszukiwać ludzi bez żadnego wytłumaczenia. Po ostatnich rewelacjach na temat wydatków ministrów i ich częstej nieszczerości, społeczeństwo odwzajemnia też brak zaufania do swojego rządu. Historycy nazywają ówczesną sytuację najgorszą w całej historii brytyjskiego parlamentu. Recesja zdecydowanie zwróciła uwagę na poważne problemy w socjalnym i ekonomicznym systemie Wielkiej Brytanii. Czy kraj słusznie określany jest więc mianem "Broken Britain" (Złamana Brytania)? Czyżby rząd świadomie starał się utrzymać swoich ludzi w zacofaniu? I czy w dobie recesji i coraz bardziej widocznych sprzeczności i rodzących się podejrzeń, Anglicy w końcu obudzą się z krytycznego letargu? Dyplom do kosza Faktem jest, iż wyspiarze nigdy nie szczycili się specjalnym zapałem do nauki. Często rzucają szkołę przed 15-tym rokiem życia, wybierając ciężką pracę nad "własnym biznesem". Narodowymi bohaterami sukcesu są takie osoby jak znany z brytyjskiej telewizji Sir Alan Sugar - rezolutny i pracowity, ale bez wyższych kwalifikacji. Jeśli młodzi Brytyjczycy zechcieliby jednak przemóc lenistwo i pójść na studia, recesja i związane z nią reformy na pewno ten zapał szybko ostudzą. W programie "Middle class and jobless" (Bezrobotni z klasy średniej) wyświetlanym kilka tygodni na Channel 4, ukazana została bezlitosna dla brytyjskich absolwentów rzeczywistość. Wśród przedstawionych bezrobotnych był między innymi 22-letni Adam, który zakończył studia na wydziale informatyki i biznesu. Jednak on sam jak i jego rodzina zaczynają zastanawiać się czy studia były właściwym wyborem. Akcja rządu o nazwie "Graduate Talent Pool" (rządowy serwis mający na celu wspieranie absolwentów) nie ma mu obecnie nic do zaoferowania, ponadto chłopak nie jest w stanie odbywać darmowych praktyk. Po wielu niepowodzeniach Adam dostaje pracę. Po rozmowie kwalifikacyjnej widzimy go podekscytowanego i pełnego wiary, ponieważ pracodawcy oferują szybką możliwość promocji. Okazuje się jednak, że tajemnicza praca to chodzenie od drzwi do drzwi jako akwizytor. Brytyjscy pracodawcy z największych firm dostali przeciętnie 45 aplikacji na każdą pozycję zarezerwowaną dla absolwentów w tym roku, w porównaniu z 35 aplikacjami na jedno miejsce w roku 2008. Największe brytyjskie firmy zatrudniły w tym roku tylko ok. 14 tys. osób, mimo że szacowano zatrudnienie na prawie 20 tysięcy. Jeśli to nie jest wystarczająco zniechęcające, największe brytyjskie uniwersytety planują zlikwidowanie tysięcy miejsc dla swojej młodzieży, które zamierzają udostępnić zagranicznym studentom. Ci ostatni, płacąc dużo wyższe czesne pomogą krajowi odbić się od finansowego dna. Jako iż rząd zredukował swoją pomoc dla uczelni, te wierzą, że to redukcja miejsc dla młodych Brytyjczyków pomoże im uniknąć zwalniania pracowników i uchronić silnie nadszarpnięte już dobre imię większości brytyjskich uczelni. Walczą też o to, aby czesne za studia wzrosło do 5 tysięcy funtów. Obecnie tzw. home students (Brytyjczycy i wszyscy studenci pochodzący z Unii Europejskiej) płacą 3225 funtów rocznie, ci spoza Unii płacą natomiast 3 razy tyle. Kolejnym ciosem dla młodych i ambitnych Brytyjczyków są plany, o jakich w grudniu 2008 donosił "The Daily Telegraph". Według raportu dziennika przedstawiciele klasy średniej, którzy stracili pracę na najwyższych stanowiskach w dobie recesji, mają dostać finanse od rządu, aby kontynuować studia magisterskie i robić kursy biznesowe. Ma to być sposób, aby wykorzystać czas bezrobocia w bardziej konstruktywny sposób. Rząd planuje przeznaczyć 100 mln funtów, aby pomóc bezrobotnym elitom; prawnikom, bankowcom i szefom wielkich korporacji, którzy stracili pracę. Powód? Osoby te są niechętne, aby zwrócić się o pomoc do tradycyjnych instytucji pomagającym im znaleźć pracę, takim jak Job Centres, które jak przyznają ci, którym się lepiej powodzi, są stworzone z myślą o tych z niższych klas i z mniejszymi zdolnościami. Profesor David Eastwood, przedstawiciel Higher Education funding council komentuje: "Wyższe wykształcenie odgrywa wielką rolę w pomocy kraju podczas ekonomicznego załamania". Dlaczego jednak dzieje się to kosztem młodych ludzi, którzy powinni być przyszłością i rozwojem kraju? Klasa - poprzeczka nie do pokonania "Social mobility", czyli możliwość "wdrapywania się" na wyższy szczebel drabiny społecznej jest jednym z najbardziej żenujących problemów Wielkiej Brytanii. Jak we wrześniu 2009 doniosła Agencja Prasowa, szanse młodych ludzi, aby powodziło im się w życiu nadal zależą od zarobków ich rodziców. Jak donosi sonda organizacji charytatywnej Sutton Trust, 3/4 ludzi wierzy, że recesja jeszcze bardziej zmniejszy szanse mniej uprzywilejowanej młodzieży, aby poprawić swoje warunki życiowe. Dzieci z klasy robotniczej Wielkiej Brytanii mają najmniej szans, aby wspiąć się na socjalną drabinę ze wszystkich innych rozwiniętych krajów. Młodzi ludzie z biednych, brytyjskich domów są niemal skazani na życie w nędzy, ponieważ dużo trudniej im dostać się na studia lub zdobyć dobrze płatną pracę. Sonda ujawniła również, że dzieci urodzone po 1950 roku miały większą szansę powodzenia w życiu niż dzieci urodzone w ostatnich latach. Przewodniczący Sutton Trust Sir Peter Lampl komentuje: "Większość ludzi widzi nasz kraj jako miejsce, gdzie pochodzenie i bogactwo liczą się bardziej niż determinacja, talent czy ciężka praca". Mimo to, najnowszym trendem w brytyjskiej telewizji staje się ostentacyjne okazywanie jak bardzo tym bogatym zależy na pomocy biednym. Program "X Factor" ma coraz mniej wspólnego z szukaniem prawdziwego talentu, a coraz więcej z robieniem spektakularnego show, grającego na współczuciu i emocjach widzów. Czarne, niezwykle utalentowane nastolatki z wielodzietnych rodzin i z jednym przeważnie rodzicem, idą do programu z nadzieją, że ich talent zostanie doceniony i będą mogły zmienić los swój i rodzin. Wielu zostaje zauważanych, smutno tylko, że nie ich lepsze jutro, ale wysoka oglądalność są priorytetem w umysłach twórców. Podobnie w programie "Dragons Den" przedsiębiorczy ludzie prześcigają się w najbardziej innowacyjnych pomysłach na nowy biznes i pocą się przed zadufanymi w sobie "smokami" w nadziei na kilka tysięcy funtów w zamian za resztki dumy i 40 proc. udziałów. Jeśli chodzi o rozwój klas, Wielka Brytania plasuje się na listach szokująco nisko. Kariera albo rodzina droga Pani! Poprzez dekady świeżo upieczone brytyjskie matki narzekały na to, że nie są brane poważnie w miejscu pracy. Ponadto, kobiety na stanowiskach menadżerskich pragnące pracować na pół etatu po urodzeniu dziecka często marnują swój talent i kwalifikacje, ponieważ są w stanie znaleźć zatrudnienie tylko poniżej swoich umiejętności. Prawie połowa z kobiet-profesjonalistek zaniża swoje kwalifikacje i pracuje w miejscach, gdzie reszta pracowników nie ma nawet A-levels (matura), marnując 3 lata spędzone na studiowaniu i doświadczeniu w pracy, jak donoszą profesorowie z Uniwersytetu Oxford i East Anglia. Sześć milionów kobiet w Wielkiej Brytanii pracuje na pół etatu i w miejscach, które są poniżej ich kwalifikacji tylko dlatego, że lepiej płatne prace często nie akceptują pracujących matek. Równocześnie, jak w sierpniu 2006 donosił "The Sunday Times", analizy danych z 14 krajów Unii Europejskiej ukazały, że Wielka Brytania ma najwyższą liczbę samotnych matek w całej Unii Europejskiej. Raporty podawały, że w roku 2001 więcej niż 8 proc. brytyjskich domów było prowadzonych przez samotne matki w wieku 18-35, a Wielka Brytania okazała się mieć najwyższą liczbę benefitów pobieranych przez samotne matki, które od 2001 mogą liczyć na ponad 3500 funtów rocznie. Coś optymistycznego Fachowcy przewidują, że recesja zakończy się następnej wiosny, a wtedy wszyscy możemy ruszyć do boju. Mając świadomość tego, jak wiele niedociągnięć i błędów istnieje w brytyjskim systemie, można śmiało powiedzieć, że Polacy i Anglicy jadą na tym samym wózku społecznym. Możemy tą świadomość wykorzystać, aby samemu wspiąć się na wyższy szczebel społeczeństwa; kto wie, może nawet stworzymy swoją własną klasę - klasę, która wie lepiej. A sami Brytyjczycy? Jakkolwiek by na to nie patrzeć, recesja otworzyła oczy i ujawniła prawdziwe oblicze systemu Wielkiej Brytanii; imponujące i poukładane na zewnątrz, wewnątrz jednak niepokojąco wadliwe. Mimo to, nigdy jeszcze w całej historii ludzie nie byli bardziej świadomi i wolni, aby działać i dokonywać wyborów. Podział na klasy, płeć czy pochodzenie to tylko iluzja, która nie powinna istnieć w takich krajach jak Wielka Brytania. Polacy już dawno nauczyli się gruboskórności, wyhodowali swoistego rodzaju pancerz, Brytyjczycy jednak muszą się jeszcze wiele nauczyć. Pierwszym krokiem powinno być zaprzestanie nazywania recesji klątwą i potraktowania jej, jako czasu odrodzenia. Kraj, który do niedawna był pełen dumy i samozadowolenia, musi zdać sobie sprawę z tego, że wcale tak bardzo nie wyprzedza innych krajow Unii Europejskiej. Jak mawiał Charles Dickens "To były najgorsze czasy, to były najlepsze czasy". Wydaje się, że gorzej już być nie może. A może lepiej? Karolina Zagrodna