Zdrajcą może być każdy. Czy marzący o emeryturze i zmęczony pracą agent zdoła go schwytać? A może kiedy zagłębi się w sprawę i nawiąże kontakt z sowietami, sam stanie się podejrzanym. Dopóki kret pozostaje na wolności, nikomu nie można ufać i nikt nie jest bezpieczny. Przeczytaj fragment powieści: Waszyngton, D.C., 1953 Mueller stał przy oknie mieszkania na drugim piętrze. - Za późno. Już nie przyjdzie - powiedział do agenta FBI i zgasił papierosa w przepełnionej popielniczce. - Marnujemy czas. - Przyjdzie. Na taką przynętę musi się zjawić. Mueller spojrzał na rozpadający się budynek mieszkalny po drugiej stronie zamarzniętej ulicy. Od chodnika oddzielało go ogrodzenie z kutego żelaza, a okna parteru ochraniały kraty. Odkąd się tu zjawił, w środku nic się nie działo. Bursztynowy blask od pobliskiej latarni nie dosięgał schodów przed wejściem. Na rogu Dwunastej, przy parku Lincolna, stał nieoznakowany samochód, a za rogiem czarny buick. Krył się w bocznej alejce, ale Mueller widział go, kiedy tu szedł. Trochę dalej inny agent czekał w słabo oświetlonej budce telefonicznej, dość nieporadnie udając, że czyta gazetę. - Ktoś go wystraszył. - Nie ma powodu sądzić, że tu jesteśmy. - Nie potrzebuje powodu. To instynkt. Nawet amator zwróciłby uwagę na faceta, który od godziny zajmuje budkę telefoniczną. Dla was to tylko praca. - Mueller opuścił zasłonę. - On wie, że walczy o życie. - Spojrzał na zegarek. - Kiedy odwołujesz akcję? - Mamy jeszcze czas. Widzieliśmy ją, jak dostarcza pakunek o piątej. To żona Czernowa. Do budynku weszła z paczką, wyszła już bez. Przyjdzie, mówię ci. - Jesteś pewien, że to była ona? - spytał Mueller. Czekał na odpowiedź Walkera. Od dawna widział u niego skłonność do ekstrawagancji. Wyraźnie podobała mu się rola agenta prowadzącego, czuł krew i miał ochotę na łowy. Wyglądem pasował do roli pierwszorzędnie. Ciemne włosy zaczesał do tyłu, buty wypolerował na błysk, miał na sobie dwurzędowy garnitur, a pod nosem cienki wąsik jak u hollywoodzkiego gwiazdora. W mieszkaniu rozległy się odgłosy ulicy - ktoś zatrąbił klaksonem, jakaś kobieta wybuchła gniewem. Walker podniósł lornetkę, spojrzał w obie strony i zatrzymał wzrok na krawędzi parku. Samochody mijały powoli samotnych mężczyzn siedzących na drewnianych ławkach. Zaparkowane auta pokrywała warstwa brudnego śniegu po weekendowej burzy. - Absolutnie pewien - powiedział Walker. - Śledzimy ją. Dwa samochody. Wyszła z radzieckiej ambasady, po- jechała taksówką do rezydencji i pojawiła się tu z pakunkiem. Ciągle jest w środku. Mueller czekał. Znów spojrzał na zegarek i po chwili, odruchowo, zrobił to jeszcze raz. Czekanie było naj- trudniejszą częścią tej pracy. Stanął pośrodku pokoju. Małe mieszkanie cuchnęło papierosami, wszędzie stały kubki niedopitej kawy i resztki jedzenia na wynos. Wraz z upływem czasu rosła w nim irytacja. Wziął ze stołu piłkę tenisową i próbował wyładować na niej swoje napięcie. Podszedł do kolejnego okna i uchylił zasłonę. Ulica była ciemna, cicha i pusta. Walker nie rozumiał, że podwójni agenci żyją w strachu i nie podejmują zbędnego ryzyka. Okna w budynku naprzeciwko były zaciemnione, z wyjątkiem mieszkania na ostatnim piętrze. Duża kobieta zdjęła sweter przez głowę i sięgnęła za plecy, żeby rozpiąć biustonosz. Mueller spojrzał na nią i szybko odwrócił wzrok. Światło na pierwszym piętrze. Czyżby ktoś wszedł głównym wejściem? Starszy mężczyzna stał w samych bokserkach przed otwartą lodówką. Napił się mleka prosto z butelki, po czym usiadł przy kuchennym stole, na którym stał radioodbiornik. Tymczasem w oknie na górze pojawiła się zasłona. Jak długo powinien tu zostać? Wiedział, że Walker i jego ludzie nie ruszą się stąd, nawet gdy już stanie się jasne, że akcja spaliła. Nikt nie będzie chciał się przyznać do porażki i wymyślać wymówek. Mueller był tu wyłącz- nie w roli obserwatora. Nagle podszedł do niego młody facet z notesem. Krótko ostrzyżony, piegowaty, bez krawata, chłopięcy uśmiech. Zbyt młody na tę robotę. - To pan jest ten z CIA? - zapytał. Mueller zmarszczył brwi. - A ty co za jeden? - Z gazety. Pokazał wiszącą mu u szyi legitymację prasową. Mueller złapał Walkera przy schodach ewakuacyjnych. Dwaj mężczyźni stali centymetry od siebie w zaciemnionym mieszkaniu. - Co on tu robi? - warknął Mueller. - Jest w porządku. - Mówiliśmy: żadnych dziennikarzy. Żadnych niespodzianek. Nie chcemy potem świecić oczami. Nawet nie próbował ukryć gniewu. - Nie miałem wyboru - odparł lakonicznie Walker. Mueller rzucił agentowi dowodzącemu chłodne spojrzenie. Zastanawiał się, kto w FBI mógł wydać zgodę na obecność mediów. Nie powiedział, o czym myśli: a mianowicie, że w tych okolicznościach, z punktu widzenia CIA, najlepiej by było, gdyby poszukiwany nie chwycił przynęty i się nie zjawił. - Mieliśmy umowę. Tego w niej nie było. - To dzieciak. Napisze, co mu każemy. - Według niego co tu robimy? - Obyczajówka dostała cynk, że ktoś z Departamentu Stanu szuka okazji w parku Lincolna. Zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa. Aresztujemy go i zamkniemy. Policja miejska da dzieciakowi wszystkie szczegóły. Napisze, co mu się każe. Mueller poszedł w stronę drzwi. - A ty dokąd? - Zaczerpnąć świeżego powietrza. Walker podniósł głos, żeby Mueller usłyszał go na korytarzu. - Chłopak jest w porządku. Mueller stanął w ukryciu, na najwyższym schodku przed wejściem. Zapalił papierosa. Nawyk. Szybko się rozmyślił i wyrzucił go w śnieg. Spojrzał na pustą ulicę i tylko utwierdził się w przekonaniu, że akcja była nie- wypałem. Budynek Kapitolu przebijał przez rzędy drzew na skraju parku. Jego rozświetlona kopuła górowała jak latarnia morska nad ubogą okolicą. Z oddali dobiegło Muellera wycie policyjnej syreny, a za plecami usłyszał kliknięcie zamykanych drzwi. Obok niego stanął Walker. Przez chwilę obaj milczeli. - Słyszałem, że odchodzisz z Agencji - odezwał się w końcu Walker. - Kto ci to powiedział? - Jeden z waszych. Który? Mueller przytaknął. - Jeśli dzisiaj go złapiemy, pod koniec miesiąca już mnie nie będzie. - I co potem? - Ryby. Kłamstwo. - Na pewno długo to potrwa. Mueller nie podchwycił żartu Walkera. Nie lubił go, ale znosił. I trzymał go blisko siebie dla własnego bezpieczeństwa. Jak na jego gust, facet był zbyt ambitny. Lubił przypisywać sobie zasługi za sukces i obwiniać innych za porażkę. Muellerowi nie podobało się, że Walker ma informacje o jego życiu osobistym. Wolał oddzielać pracę od prywatnych spraw, ale nie było to łatwe. Co rano wstawał, żeby stawić czoła kolejnemu kryzysowi wymyślonemu przez jakiegoś ambitnego kolegę z biura. Polityka zatruwała wszystko. Męczyło go podwójne życie, codzienne chowanie się za maską. Stracił umiejętność udawania, że interesują go rozmowy, od których w rzeczywistości umierał z nudów. Walker go nudził, ale Walkera znał na tyle dobrze, żeby mu nie ufać. Gość nieźle wyczuwał zmienne wiatry waszyngtońskiej polityki i dobrze się znał na łapaniu szpiegów. Mueller wreszcie zrobił wydech. - Skąd mieliście cynk? - Obserwujemy skrzynkę pocztową przy East Capitol. Ktoś zostawił tam znak kredą. To ich tajna skrytka. - Myślisz czy wiesz? - Z budynku wyszła bez pakunku. Jest jakaś inna możliwość? - zapytał Walker i dodał pewnym tonem: - Przyjdzie. Stali dalej w ciemnościach. - Nie rozumiem - odezwał się Walker. - Macie świetną reputację, ale nie macie żadnych rezultatów. Wiedeń był porażką. Węgry tak samo. W zeszłym tygodniu straciliście Leisza. - Walker przerwał. Jego oddech zawisł chmurą w mroźnym powietrzu. - Chodzą słuchy, że o śmierci Stalina dowiedzieliście się z Radia Moskwa. - Wyrzucił niedopałek w śnieg. - Świetna reputacja, rezultaty żadne. - Odwal się - powiedział Mueller. Leisz. Co za dureń. Pomimo ostrzeżeń złamał zasady. Myślał, że nic mu nie grozi. Był nieuważny i za to zapłacił. - Ktoś idzie - odezwał się głos z okna nad ich głowami. W tej samej chwili Mueller i Walker zobaczyli młodą, czarnoskórą kobietę. Blond peruka, płaszcz w lamparta, buty na szpilkach i malutka torebka, którą ściskała mocno w jednej dłoni. Wyszła spomiędzy drzew, rozejrzała się na wszystkie strony i ruszyła szybkim krokiem przez jezdnię. Obydwaj agenci schowali się głębiej w cień. Kobieta przeszła na drugą stronę ulicy i spojrzała przez ramię w kierunku latarni oświetlającej skraj parku, skąd wyłonił się żołnierz. Mueller zauważył bezosobowy styl kogoś, kto nie chce się rzucać w oczy. Długi płaszcz w kolorze khaki, czapka z daszkiem naciągnięta na czoło i równomierny krok, który nie przykuwał uwagi. Nęciła go przesadnym kołysaniem bioder, wymownie skinęła głową. Z początkiem kolejnej wojny Waszyngton zapełnił się kawalerami, a wraz z kawalerami rozmnożyły się podrzędne bary ze sprzedajnymi kobietami. - Z takim cyrkiem na pewno się nie zjawi - powiedział Mueller. - Zaraz ich nie będzie. Wezwą taksówkę i pojadą do hotelu. Mueller zapalił następnego papierosa i znowu pożałował swojej decyzji. Przydeptał go podeszwą. Picie i palenie - dwie choroby zawodowe, które zaczynały zbierać żniwo. Kobieta szła dalej, ale zwolniła kroku, żeby mężczyzna mógł ją dogonić. Powietrze było zimne i rześkie, ostre jak brzytwa. Nagle się zatrzymała. Zaczęli rozmawiać. Dobili targu. - Coś mi w nim nie pasuje - odezwał się Mueller. - Co? - Jego mundur. Buty. Ma mokasyny. Żołnierz otworzył kobiecie żelazną bramę i wszedł za nią po schodach do hallu w pobliskim budynku mieszkalnym. Zanim zniknął w drzwiach, rzucił jeszcze szybkie spojrzenie przez ramię. - Co chcesz powiedzieć? - spytał Walker. - To on? - I ostrzej: - Myślisz, że to on? - Ja tu nie dowodzę. Mueller widział dyskomfort w oczach Walkera, który męczył się z trudną decyzją. Obydwaj wiedzieli, że mogą się pomylić tylko raz. - Niech będzie - wymamrotał Walker. Włożył rękawiczkę, naciągając ją mocno na palce, i zacisnął pięść. Mueller patrzył, jak Walker zbiera swoją ekipę. Na sygnał od dowódcy agent w budce wykonał telefon. W niecałą minutę buick i dwa nieoznakowane samochody pod- jechały pod kamienicę. Z pierwszego auta wysiedli dwaj agenci z bronią w rękach i podbiegli do wejścia. Czterej inni zajęli pozycje przy samochodach, a jeden pobiegł skulony na tył budynku. Walker wykrzykiwał rozkazy, stojąc na ulicy. W okolicznych oknach zaczęli się pojawiać ludzie obudzeni nagłym hałasem. Widzieli czarne auta z otwartymi drzwiami za- parkowane przy chodniku pod dziwnym kątem. Mueller został w cieniu. Patrzył z ukrycia, jak agent FBI prowadzi żołnierza po schodach, trzymając go mocno za ramię. Facet zgubił czapkę, ręce miał skute za plecami, a rozpięte spodnie zsuwały mu się z nóg. Wyglądał na zdezorientowanego i zawstydzonego. Drugi agent skuł kajdankami prostytutkę i prowadził ją do wozu, nie bacząc na protesty. Zgubiwszy perukę, kuśtykała na jednym, złamanym obcasie i obrzucała wściekłymi obelgami mężczyznę, który ją popychał. - Nie popędzaj mnie - krzyknął transwestyta. - Bo skręcę sobie kostkę. Mueller poczekał, aż Walker wyjdzie z hallu, i wyłonił się ze swojej kryjówki. Spotkali się na ulicy. Walker był wyraźnie niezadowolony. Minął Muellera, wymachując mu przed nosem plikiem banknotów. - Zachowaj tę farsę dla siebie - warknął. - Nikomu ani słowa. Słyszysz? Wsiadł do buicka i zatrzasnął drzwi. Minutę później wszystkie samochody odjechały i Mueller został sam. Na chodniku leżał odłamany obcas. Wyrzucił go do kosza na śmieci. Odszedł szybkim krokiem. Nie oglądał się za siebie, żeby upewnić się, czy ktoś go nie śledzi, albo spojrzeć na ciekawskich sąsiadów. Ale na końcu ulicy jednak się od- wrócił, kierowany instynktem, jakiego nabrał w Wiedniu po wojnie - czuł, że ktoś go obserwuje. Daleko, w cieniu starego drzewa, stał wysoki mężczyzna w szarym homburgu, z rękami w kieszeniach długiego prochowca. Było coś podejrzanego w jego sylwetce. Mueller był ostrożny - każdy obcy teoretycznie mógł go śledzić, a ten mężczyzna zwrócił jego uwagę. Stali nieruchomo po dwóch stronach ulicy i patrzyli na siebie z odległości dziewięciu metrów. W cieniu kapelusza Mueller nie mógł dostrzec twarzy ani zarysu jego żuchwy. - Hej, ty tam! - zawołał. Chciał przejść na drugą stronę ulicy, ale drogę zagrodziła mu śmieciarka z pługiem. Kiedy przejechała, Mueller rozejrzał się za obcym mężczyzną, ale już go nie było.