"The Mirror" pisze, że Polacy wracają do domu kuszeni lepszymi zarobkami i perspektywami na przyszłość. Według gazety decydujemy się też na wyjazdy do innych krajów Unii. Na przykład do Norwegii, gdzie najniższa krajowa wynosi 10 funtów na godzinę lub do Hiszpanii, aby odreagować długie miesiące spędzone na deszczowych wyspach. Wyjazdy Polaków potwierdzają biura podróży i przewoźnicy. Autobusy, które jeszcze dwa miesiące temu przyjeżdżały z Warszawy i Krakowa wypełnione, dzisiaj przywożą tylko kilkunastu pasażerów. Brytyjscy przedsiębiorcy obawiają się, że po wyjeździe Polaków trudno będzie zapełnić lukę, którą pozostawią. "Nasze przedsiębiorstwa potrzebują wykwalifikowanych pracowników z krajów, jak Polska. Ale musimy też wziąć pod uwagę rosnącą liczbę Brytyjczyków na Wyspach w stosunku do zapotrzebowania, jakie stawia przed nami gospodarka kraju" - próbuje uspokoić sytuację Phil Woolas, nowy minister w rządzie brytyjskim. Czy to tylko dobra mina do złej gry? Sami Polacy przebywający na Wyspach zupełnie nie wiedzą co robić. 30-letni Krzysztof z Krakowa mówi, że pierwszy raz od 5 lat zaczyna myśleć o powrocie do Polski. To szybciej niż planował. Boi się jednak zderzenia z polską kulturą pracy. "Nie pozwolę, żeby ktoś na mnie krzyczał" - mówi Krzysztof - "A moi znajomi z Polski mówią, że to jest na porządku dziennym". Krzysztof boi się braku stabilizacji, którą na Wyspach, mimo pogłębiającego się kryzysu, wciąż ma. Do podobnych dylematów dochodzą jeszcze niepokojące wieści z Polski. Gospodarka zwalnia, fabryki czasowo zatrzymują taśmy, rośnie bezrobocie. W przyszłym roku liczba osób bez pracy może wzrosnąć nawet o pół miliona, donosi "Rzeczpospolita". Kryzys dotyka różne branże: meblarską, budowlaną i motoryzacyjną. Na Wyspach nie ma co robić, a rodziny w Polsce mówią: "Jeszcze nie wracaj". Chyba po raz pierwszy od kilku lat przyszedł czas prawdziwej próby polskiego emigranta. Jakub Świderek