Dzisiejsze spadki rozpoczęły się na wschodniej półkuli. Fatalny start miała jedna z największych na świecie giełd - w Tokio. Wskaźnik Nikkei, obejmujący ponad 200 najważniejszych notowanych tam firm, spadł wkrótce po rozpoczęciu sesji o ponad 4 procent. Jeszcze gorzej było na giełdzie w Nowej Zelandii, która jako pierwsza weszła w nowy tydzień. Tamtejszy indeks obniżył swą wartość o prawie 5 procent. O około 8 procent spadły wskaźniki giełd w Singapurze i Hongkongu. Największy spadek, bo aż ponad 11 procent, zanotowała giełda południowokoreańska. Straty poniosły także największa australijska giełda w Sydney, giełdy w stolicy Tajwanu Tajpej, stolicy Malezji - Kuala Lumpur i stolicy Filipin - Manili. W ślad za Azją idzie Europa. Na giełdach w Paryżu i Amsterdamie ceny akcji już spadły o prawie 5 procent, a dzień dopiero się rozpoczął. Podobnie jest na giełdach w Niemczech i Hiszpanii. W Londynie ceny akcji poleciały w dół o nieco ponad 3 procent - komentatorzy określają to co dzieje się na parkiecie mianem "kontrolowanej paniki". Gość Krakowskiego Przedmieścia 27, Andrzej Olechowski uważa, że nie ma powodów do paniki, bo w rzeczywistości załamanie dotyczy tylko sektora wysokich technologii. Akcje firm tego sektora były za wysoko notowane w porównaniu do ich faktycznej wartości. Zdaniem Olechowskiego, spadek cen akcji firm komputerowych nie powinien mieć zbyt dużego wpływu na sytuację ustabilizowanych przedsiębiorstw. "Prognozy są dobre" - uważa Olechowski. To jak dalej zachowają się światowe giełdy w dużej mierze zależy od tego, co dziś wydarzy się w Nowym Jorku. Na kilka godzin przed otwarciem, nowojorska giełda zdaje się przygotowywać na kolejną falę gorączkowych sprzedaży. Więcej w serwisie: Biznes