Cisę, a po niej Dunaj, skaziło ok. 400 tys. litrów cyjanku, pochodzącego z zalanej rumuńskiej kopalni złota Baia Mare, położonej w pobliżu granicznego miasta Oradea. Wydostał się on 30 stycznia do rzeki Lapus, która jest dopływem Cisy. Australijski koncern wydobywczy Esmeralda, który jest większościowym udziałowcem rumuńskiej kopalni, nie poczuwa się do winy za katastrofę. Organizacje obrońców środowiska zarzucają Esmeraldzie wykorzystywanie luk w ustawodawstwie biedniejszych krajów do stosowania tam niebezpiecznych technologii. Podkreśla się, że w krajach rozwiniętych stosowanie roztworów cyjanku do wypłukiwania metali szlachetnych jest od dawna zabronione. Naukowcy ostrzegają, że minie nawet 10 lat, zanim do Cisy powróci życie, zwłaszcza że skażenie nastąpiło w okresie tarła wielu gatunków ryb. Serbia i Węgry zapowiedziały, że przed Trybunałem Międzynarodowym domagać się będą odszkodowań za poniesione straty. A te na razie trudno oszacować, mówi się o milionach dolarów. Natomiast rząd w Bukareszcie gwałtownie zaprotestował przeciwko wypowiedziom polityków z Budapesztu i Belgradu. - Owszem, doszło do poważnego zanieczyszczenia. Ale mówić o katastrofie - to już przesada - stwierdził rumuński wiceminister ochrony środowiska. - Ocenę skutków skażenia pozostawmy ekspertom - dodał.