W ubiegłym roku Polacy odłożyli w bankach ponad 75 mld zł, mimo że te pieniądze tracą na wartości, bo inflacja jest wyższa niż oprocentowanie lokat terminowych. Inflacja konsumencka sięgnęła 3,4 proc., a średnie oprocentowanie lokat terminowych to 1,4 proc., w dodatku gros z tej kwoty leży na zupełnie nieoprocentowanych rachunkach (wliczając je, średnie oprocentowanie to 0,8 proc.). Ta sytuacja się raczej nie zmieni i na wyższe odsetki nie ma co liczyć. - Banki przy obecnych stopach procentowych NBP oraz przy ogólnej nadpłynności w sektorze bankowym nie będą skłonne do oferowania wyższego oprocentowania na lokatach terminowych. Mimo tego, że trzymanie oszczędności na lokatach terminowych przynosi realną utratę ich wartości, to gospodarstwa domowe nie mają wielu alternatywnych możliwości, więc zakładam dalszy wzrost środków na rachunkach bankowych, choć tempo ich napływu może być nieco niższe niż w ubiegłym. W dalszym ciągu, mimo ujemnych realnych stóp procentowych, nie ma za bardzo alternatywy, jeśli chodzi o bezpieczne i dochodowe formy oszczędzania - ocenia Marcin Mrowiec, główny ekonomista Pekao. Czas obligacji W ostatnich dwóch latach napływ środków na rachunki i lokaty bankowe był wysoki w porównaniu do poprzednich lat. Te napływy nadal będą wysokie, jednak zdecydowanie większa niż do tej pory grupa Polaków sięgnęła po inny, ale bezpieczny sposób lokowania nadwyżek, a w bieżącym roku takie decyzje mogą być jeszcze częstsze. W ubiegłym roku sprzedaż detalicznych obligacji skarbowych przekroczyła 17 mld zł i ewidentnie w porównaniu z innymi latami największą popularnością cieszyły się "czterolatki", których oprocentowanie rośnie wraz z inflacją (do której doliczana jest stała marża). Przykładowo, w bieżącej ofercie "czterolatki" w pierwszym roku dadzą 2,40 proc., a w kolejnych rocznych okresach odsetkowych oprocentowanie będzie liczone jako inflacja plus 1,25 pkt proc. marży. - Spodziewam się, że w 2020 roku gospodarstwa domowe będą jeszcze chętniej inwestowały swoje nadwyżki finansowe w detaliczne obligacje skarbowe, zwłaszcza indeksowane do inflacji. Taki trend już zaczął się w ubiegłym roku, a w bieżącym kwota zakupów obligacji może być jeszcze wyższa niż w ubiegłym i wynieść ponad 20 mld zł - uważa Marcin Mrowiec. Ekonomiści mBanku oczekują dużo większego zainteresowania w tym roku. - Spodziewamy się podwojenia sprzedaży obligacji detalicznych w 2020 r. Polska i tak ma sporo do nadrobienia w tym zakresie, bo w Unii tych obligacji sprzedaje się trzy razy więcej, a na Węgrzech nawet 10 razy więcej - mówi Ernest Pytlarczyk, ekonomista mBanku. Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Millennium Banku, dodaje, że zainteresowanie będzie spore, tylko trzeba pamiętać, że ta forma jest atrakcyjna dla osób, które chcą i mogą lokować oszczędności w dłuższym terminie. Dostrzegalne są także pierwsze zwiastuny zainteresowania inwestycjami w fundusze inwestycyjne i to bardziej zorientowanie na akcje. - Sądzę też, że w tym kontekście rok 2020 może być przełomowy dla inwestowania na giełdzie przez inwestorów indywidualnych i możemy mieć do czynienia z większym napływem środków do akcyjnych funduszy inwestycyjnych - uważa Mrowiec. Jednak nie ma co się spodziewać, że będzie to jakiś szeroki strumień pieniędzy. - Polacy ze względu na swoje doświadczenia z przeszłości są zniechęceni do inwestowania na giełdzie, zarówno bezpośrednio, jak i w akcyjne fundusze inwestycyjne. Pod koniec roku widać było jednak większe zainteresowanie tą formą inwestycji i być może mamy jaskółki zwiastujące, że nieco większa niż do tej pory część kapitału trafi właśnie tam, ale wciąż giełda nie jest miejscem, gdzie Polacy chętnie inwestują swoje środki - podkreśla Grzegorz Maliszewski. Co z nieruchomościami Pewien zgryz będą mieli ci, którzy dysponują dużymi kwotami i zamierzali je ulokować na rynku nieruchomości. - Oczywiście część wolnych środków gospodarstw domowych inwestowana jest w nieruchomości, ale coraz częściej w przestrzeni publicznej pojawia się pytanie o to, czy rośnie bańka na rynku nieruchomości i sama dyskusja może spowodować, że więcej osób będzie bardziej ostrożnie poschodzić do tej formy lokowania oszczędności - uważa Grzegorz Maliszewski. Ekonomiści biorą pod uwagę, że przy tak niskich stopach, jakie mamy obecnie i rosnącej inflacji, część osób może zdecydować się na sfinansowanie takich zakupów kredytem hipotecznym, a to z kolei może wywołać spekulacyjny wzrost cen. Marcin Mrowiec podkreśla jednocześnie, że to, jak dużo osób będzie szukało alternatywy dla trzymania oszczędności na lokatach w bankach, będzie w dużym stopniu zależało od tego, jak będzie się zwiększać różnica między inflacją a stopami procentowymi. - Główne pytanie sprowadza się do tego, jak szybko po skoku inflacji, która w pierwszym kwartale może wynieść 4-4,5 proc., w kolejnych kwartałach będzie się ona obniżać. Jeśli nie wystąpią nieprzewidziane wydarzenia, to można się spodziewać, że w drugim i trzecim kwartale powinna zejść do poziomu 3 proc., a w czwartym nawet poniżej 3 proc. - mówi ekonomista Pekao. Zwraca też uwagę na jeszcze jeden duży znak zapytania związany z cenami, jakie zobaczymy w tym roku na sklepowych półkach i odczujemy korzystając z różnych usług. - Trzeba pamiętać, że do tej pory mimo wzrostu kosztów pracowniczych związanych ze wzrostem płac, firmy trzymały ceny w ryzach, a teraz może wystąpić efekt sprężyny i ceny mogą pójść mocno w górę. Dodatkowo, jeśli nie wystąpi żaden kryzys na rynkach globalnych, to prognozy wzrostu gospodarczego będą korygowane w górę, co globalnie sprzyjałoby wyższym cenom surowców i energii, przekładając się na wyższą inflację również u nas. Pytanie, co w tej sytuacji zrobi RPP - zastanawia się Marcin Mrowiec. Monika Krześniak-Sajewicz