Atak na kandydata w samym środku kampanii poprzez obrzucenie go błotem to sprawdzona metoda. Politycy wszystkich nacji mają w tym sporą wprawę. Np. w 1992 r. Billa Clintona zaatakował brukowiec "Star" - opublikował zdjęcie pani Flowers i tytuł: "Miałam romans z Clintonem!". Przypomnijmy, że mimo to Clinton do Białego Domu dotarł. Kiedy pełnił już funkcję prezydenta, pojawiły się zresztą poważniejsze rysy na wizerunku głowy największego mocarstwa świata - romans ze stażystką Moniką Lewinsky i publiczne kłamstwo na temat charakteru tego związku. Ale i to wielu rodaków bardzo szybko mu wybaczyło. Dla tysięcy Amerykanów pozostał idolem, zwłaszcza, że gospodarka USA miała się za jego kadencji bardzo dobrze. Nasze rodzime chwyty bywały bardziej skuteczne, nawet jeśli czasem były po prostu wyssane z palca. W czasie kampanii prezydenckiej w 1990 roku Stan Tymiński skutecznie "straszył" Tadeusza Mazowieckiego i Lecha Wałęsę swoją czarną teczką, której zawartości zresztą nigdy nie ujawnił. " W odwecie" kilka dni później telewizja nadała program, z którego można było się dowiedzieć, że kandydat Tymiński rzekomo bije własną żonę. Przed ostatnimi wyborami prezydenckimi pojawiła się informacja, podana przez "Wiadomości", o tajnym finansowaniu kampanii Mariana Krzaklewskiego przez Orlen. Płocka firma miała - jak twierdzono - przeznaczyć na ten cel aż 20 mln złotych. Siedem miesięcy potem NIK stwierdziła, że to nieprawda, ale do dziś nie wiadomo, kto sprzedał dziennikarzom tę skuteczną fałszywkę. Skutki wojny na haki odczuli też niegdyś bracia Lech i Jarosław Kaczyńscy. Tak się stało w czasie kampanii parlamentarnej w 2001 r. Autorzy filmu "Dramat w trzech aktach", wyprodukowanego i wyemitowanego przez Telewizję Polską, zarzucili im wówczas przyjmowanie na początku lat 90. pieniędzy pochodzących z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Była to nieprawda i wyjątkowo szkalujące zarzuty. Podobnie jak Krzaklewski bracia Kaczyńscy wygrali wiele miesięcy potem proces sądowy z TVP. Tyle że - jak uważa wielu speców od propagandy - dementi nie za bardzo skutkuje, raz puszczona w obieg fałszywka zbiera dość skuteczne żniwo. W Polsce bardzo skuteczne może też okazać się "uderzenie teczką", czyli wyraźna sugestia, że atakowany polityk był agentem służb specjalnych PRL i donosił na swych współpracowników. Proces lustracyjny ciągnie się zwykle latami, a i on nie gwarantuje jednoznacznego oczyszczenia z zarzutów, o ile nie zachowały się odpowiednie dokumenty z tamtych lat.