Każdy z nas wie, że umrze. Nie każdy jednak przekroczy próg śmierci, by następnie - zamiast rozpocząć życie wieczne - powrócić do swojej ziemskiej codzienności. Na tym właśnie polega niezwykłe doświadczenie tak zwanej śmierci klinicznej. Ci, którzy przez nią przeszli, składają niesamowite świadectwa. To oni są bohaterami publikacji amerykańskiego dziennikarza śledczego Michaela H. Browna. Brown w swojej książce oddaje głos przedstawicielom różnych wyznań: katolikom, protestantom, żydom, muzułmanom, buddystom, hinduistom, a nawet agnostykom. Poniżej publikujemy fragment książki. Przeczytaj, a następnie odpowiedz na pytanie konkursowe i wygraj egzemplarz "Po drugiej stronie".* * *"Pozostanie tajemnicą, dlaczego wcześniej opisywany dom miał w sobie tyle zła. Czy wciąż nawiedzali go byli właściciele, czy też dawno temu, poprzez swe niegodziwe czyny, zaprosili doń złe moce? W przypadku większości 'duchów' spotkamy się z życzliwszym nastawieniem. Słynny piosenkarz rockowy Billy Joel, mieszkający na Long Island w Nowym Jorku, wspomina: 'Mieszkałem w East Hampton w starym, odremontowanym domu i pewnej nocy, kładąc się spać, w sypialni dostrzegłem coś, co wyglądało jak postać kobiety czeszącej się przed lustrem. Wyglądała na osobę z innej epoki - niczym dziewiętnastowieczna niewiasta ubrana w szlafrok. Scena była bardzo realistyczna, nacechowana głębią obrazu w trzech wymiarach. To wcale nie był wytwór mojej wyobraźni - widziałem to na własne oczy. Trwało to około minuty'. Dusze mogą utknąć na styku dwóch wymiarów rzeczywistości. Lecz takie byty wcale nie chcą siać przerażenia wśród ludzi. Potrzebują Mszy świętej w swojej intencji. Nie należy ich zatrzymywać ani też wychodzić z inicjatywą kontaktu, lecz poprzez modlitwę mamy je oswobodzić z sideł doczesności. Krąży wiele historii o autostopowiczach widmo. Znamy długą listę relacji z cmentarnych nawiedzeń. Nawet całe miasta, jak Savannah w stanie Georgia, mogą być nawiedzane przez duchy. Na szlaku swoich wędrówek po ziemi zjawy nie omijają budowli sakralnych i klasztornych korytarzy. Ojciec Pio, wielki włoski święty, przytoczył raz przykład zmarłego młodego mnicha, który za życia zaniedbywał obowiązki i za swoją opieszałość nawet po śmierci nawiedzał kaplicę. Ojciec Pio widział, jak duch mnicha przewrócił kandelabr podczas pokutnych porządków przy ołtarzu. Nawiedzenia zdarzają się, ponieważ dusze trwają w niewoli doczesności, albo też konkretne miejsce było świadkiem mrocznych wydarzeń. Śmierć nie niweluje naszej świadomości i postawy życiowej. W zaświatach mroczne umysły zmierzają do miejsca, gdzie panuje mrok. Umysł częściowo ograbiony z nieskazitelności będzie lgnął ku podobnym obszarom. Należy tak pokierować swym życiem, by ustrzec się przykrych niespodzianek na drodze do strefy rozświetlonej blaskiem. 'Żeby wydostać się z mrocznej czeluści między światami, zamiast ciemności należy wybrać światłość i miłość' - podsumował Kevin Williams, badacz nadprzyrodzonych doświadczeń towarzyszących śmierci klinicznej. Większość osób widzi przez moment raj. Na tym etapie znika już wszelki strach przed śmiercią. Jest za to niespotykana dotąd radość. Relacje z podróży w inny wymiar podczas śmierci klinicznej mogą czasami sprawiać wrażenie, że wszyscy dostępują 'Nieba'. Takie doznania mają miejsce tylko wtedy, kiedy spełnione są pewne kryteria: osoba nie może sama wybrać chwili śmierci, bo to leży w gestii Boga, a stopień oczyszczenia za sprawą dotychczasowego życia musi być dostatecznie wysoki. Nie zmienia to wcale faktu, że jeśli się solidnie przygotujemy do przejścia do innego życia, to w rzeczywistości podróż będzie dużo łatwiejsza niż w najbardziej optymistycznych przewidywaniach. "To niemożliwe, by coś tak naturalne, tak nieuchronne i tak powszechne jak odejście z tego świata, miało być zaplanowane przez Bożą Opatrzność jako przykre zło konieczne, trapiące ludzkość" - powiedział słynny pisarz Jonathan Swift. "Nigdy nie było mi tak dobrze jak teraz" - brzmiały ostatnie słowa Douglasa Fairbanksa. Jak już wspominałem, dzięki Bożemu Miłosierdziu w "zaświatach" źródłem otuchy dla nas są również życzliwe dusze zmarłych. Zjednoczenie się z wszystkimi, których znaliśmy dotychczas, to jeden z najwspanialszych aspektów doznań w stanie śmierci klinicznej. Może się to zdarzyć przed tunelem, podczas przemieszczania się, w tunelu albo na końcu przejścia. Może się to wydarzyć, nawet zanim nadejdzie faktyczna utrata kontaktu z fizyczną rzeczywistością. Istnieją tak zwane przedśmiertne wizje, szeroko udokumentowane przez dwóch badaczy, doktorów Karlisa Osisa i Erlendura Haraldssona. W swój projekt badawczy zaangażowali grupę 640 lekarzy i pielęgniarek, którzy byli świadkami agonii 35 540 pacjentów. Wśród tych chorych 1318 osób ujrzało posłańców z zaświatów, 884 miało wizje, a 753 doświadczyło zadziwiającej poprawy nastroju - kiedy doznali nadprzyrodzonej obecności osób, które znali i kochali, w przedziwny sposób wynurzali się rozpromienieni z otchłani przygnębienia i bólu. Dostąpienie łaski ponownego obcowania z tymi, którzy są nam najdrożsi, dobitnie przypomina nam, że na każdym kroku spotykamy niewyobrażalne Boże miłosierdzie. Pozostańmy przy temacie bliskich zmarłych. Pomimo że środowisko medyczne stoi na stanowisku, iż takie wizje są skutkiem urojeń, które pojawiają się, gdy życie dobiega końca, z badań przeprowadzonych przez Osisa i Haraldssona wynika, że to, co widzieli pacjenci, nie było skutkiem uszkodzeń mózgu, farmakoterapii czy gorączki. 'Dalsza analiza różnicująca, przeprowadzona w celu ustalenia szczegółowych prawidłowości w występowaniu wizji, jednoznacznie wskazuje, że większości epizodów nie można po prostu zrzucić na karb czynników medycznych, takich jak bardzo wysoka gorączka, zaburzenia halucynogenne bądź przyjmowanie leków, na przykład morfiny czy demerolu, które mogą wywoływać omamy. Można również wykluczyć jakiekolwiek halucynogenne czynniki w życiu pacjentów - napisali badacze w 1977 roku. - Z 425 pacjentów, w przypadku których posiadaliśmy pełny rejestr przyjmowanych dotychczas leków, 61% nie otrzymywało żadnych środków uspokajających. Następne 19% pacjentów przyjmowało w przeszłości tak małe dawki leków lub specyfiki te były tak łagodne, że pytany personel medyczny nie uważał, że taka terapia mogłaby oddziaływać na psychikę. Z tych danych jasno wynika, że w przypadku 80% umierających pacjentów doświadczających wizji nawiedzenia przez duchy zmarłych nie było najmniejszych podstaw, by doznania te przypisać wpływowi leków. Oznacza to, że jedynie w przypadku jednej piątej chorych można uważać, że farmaceutyki miały wpływ na psychikę. W tej grupie największą część stanowili pacjenci będący «pod łagodnym wpływem leków», u których zażycie środków wcale nie musiało być główną przyczyną halucynacji, 8% było pod «umiarkowanym wpływem», a tylko 1% osób był pod silnym działaniem środków uspokajających. Innym czynnikiem fizjologicznym mogącym wywołać takie halucynacje jest wysoka gorączka, przy której zdarza się majaczenie. W przypadku 442 z 471 pacjentów mieliśmy do dyspozycji dane dotyczące temperatury ciała. U 58 proc. osób była ona w normie, u 34% była podwyższona, lecz nie przekroczyła 39,5 stopni Celsjusza - co miało miejsce tylko w przypadku 8 proc. pacjentów". Spośród istotnych czynników należy również wykluczyć udar mózgu, uszkodzenie mózgu czy schorzenia nerek. W 90 proc. przedśmiertnych zdarzeń, czyli w wizjach i nawiedzeniach, figurowali zmarli rodzice, małżonkowie, rodzeństwo, dzieci bądź inni bliscy. Taka obecność musi dodać otuchy. 'W czasie naszych badań stosunkowo często spotykaliśmy się ze wzmiankami o nagłej poprawie nastroju pacjenta tuż przed śmiercią' - wspominają badacze, którzy swoje doświadczenia zawarli w książce At the Hour of Death (W godzinę śmierci). Często określano to stwierdzeniem, że chorzy 'rozpromieniają się'. 'Ogarnia ich jakiś niewytłumaczalny spokój i błogość' - mówili inni. Skąd to się bierze? Może mamy tu do czynienia z (typowym dla terminalnej fazy życia) pogodzeniem się z losem, zrodzonym za sprawą świadomości, że i tak kostucha już wzięła zamach? Oczywiście, że nie. 'Wewnętrzna przemiana pacjentów czasami jest tak głęboka, że aż budzą obawy niektórych lekarzy i odmieniają życie innych'. Niektórzy widzieli anioły, jeszcze inni Jezusa. W pewnych przypadkach ukazali się święci, jak Matka Boska czy święty Józef. Na sali trzydziestoletniej katoliczki, poważnie chorej na zapalenie płuc, naprzeciw łóżka znajdował się wizerunek Matki Boskiej - relacjonował Osisowi i Haraldssonowi pewien lekarz. "Spojrzenie miała utkwione w obraz. Później powiedziała, że Maryja wyszła z niego i rzekła: Nie bój się. Nie potrzebuję cię teraz. Przyjdę później. Kobieta miała wtedy małe dziecko, którym się opiekowała. Cieszyła się, że ujrzała Matkę Boską. To było piękne przeżycie. Na początku myślała, że to zapowiedź śmierci, lecz po chwili poczuła ulgę, że jeszcze nie nadszedł jej czas". Inna kobieta, w wieku ponad 60 lat, po zawale serca, otaczająca świętego Józefa szczególną czcią, zobaczyła go i usłyszała, jak 'zaprasza ją do siebie, jednak podziękowała, mówiąc, że jeszcze musi coś tu dokończyć i że chce poleżeć i wydobrzeć. Wizja ją uspokoiła. Ogarnęły ją błogość i metafizyczny spokój, a po kilku godzinach czuła się już lepiej'. Jednak zazwyczaj w wizjach, w których nie ma aniołów albo Jezusa, figurują krewni. 'Duchom widzianym przez umierających przypisuje się rolę przewodników, pomagających w wędrówce do innego wymiaru istnienia - mówią Osis i Haraldsson. - Typowym przykładem może tu być przypadek jedenastoletniej dziewczynki z wrodzoną wadą serca. Przy kolejnym nawrocie choroby, gdy sytuacja była bardzo poważna, powiedziała, że widzi swoją mamę w ślicznej białej sukni i że mama ma podobną dla niej. Postać była uśmiechnięta i pełna szczęścia. Zaproponowała, że pomoże dziewczynce wstać i zabierze ją w podróż. Wizja trwała pół godziny. Od momentu odejścia ducha matki do chwili śmierci dziecka minęły zaledwie cztery godziny, a przez cały ten czas pacjentka trwała w błogim spokoju. Niezwykłe jest to, że dziecko, o którym mowa, nie znało swojej matki, gdyż zmarła przy porodzie. Nie miało oczywiście możliwości, by nawiązać więź emocjonalną, typową dla takiej relacji. Jednak kiedy nadeszła ostatnia godzina, jej mama natychmiast znalazła się u jej boku. Spotkania z rzekomymi posłańcami z tamtego świata wydają się tak wspaniałe, że przyćmiewają wszelkie walory życia doczesnego'. Takie przypadki zdarzają się niezależnie od tego, czy umierający jest w podeszłym, czy w średnim wieku, czy nawet dzieckiem. Jeśli rodzice umierającej młodej osoby nadal żyją, to gośćmi z zaświatów bywają najbliżsi w linii zmarli przodkowie - najczęściej dziadkowie. * Według jednej z relacji przedstawionych na potrzeby opisywanego wcześniej projektu badawczego, pewien biznesmen po doświadczeniu objawienia mu się zjawy odczuł wielką błogość, która uśmierzyła ból. 'Wizytę złożyła mu osoba, którą głęboko kochał. Uśmiechnął się, lekko uniósł ramiona i wyciągnął przed siebie otwarte dłonie. Jego twarz wyrażała radość. Spytałem, co widzi. Odrzekł, że patrzy na swoją żonę, która stoi przed nim i czeka na niego. Wyglądało to tak, jakby dzieliła ich rzeka, a jego żona stała na drugim brzegu, czekając, aż mąż dołączy do niej. Po tym zdarzeniu bardzo się wyciszył - ogarnęło go metafizyczne rozanielenie. Już się nie bał. Zmarł bardzo spokojnie'. Postaci, o których mowa, wyłaniają się ze światła albo nagle zjawiają się w jakimś wnętrzu. Ci, którym pisane jest doświadczyć przedśmiertnej wizji w scenerii zaświatów, po powrocie na łoże boleści również opowiadają o zmarłych bliskich niewidzianych od lat. Takie spotkania odbywały się już w scenerii łąk, jezior albo rzeki, która symbolicznie dzieliła istoty należące do dwóch odrębnych wymiarów. Miejscem spotkania może być też wnętrze, które wydaje się znajome osobie umierającej, lecz nie jest kojarzone z żadnym konkretnym fizycznym lokum przywołanym z pamięci. Czasami przenikających w zaświaty chorych gromadnie przyjmował prawdziwy komitet powitalny przodków. W takich chwilach krewni byli czymś więcej niż tylko światełkiem w tunelu! Zmarli bliscy opisywani są jako osoby tryskające energią, w pełni sił witalnych, jako okazy zdrowia, w trzeciej bądź czwartej dekadzie życia, pomimo że gdy widziano ich po raz ostatni w życiu, mieli już swoje lata albo wyniszczyła ich choroba. Należy dodać, że świadkami przedśmiertnych wizji przy łóżku chorego bywali lekarze i pielęgniarki. Pewna matka wspomina, że siedząc przy umierającym piętnastoletnim synu, wyczuła obecność kogoś za swoimi plecami. "Nieustannie obracałam się za siebie - powiedziała. - Wrażenie wzmagało się z każdym spojrzeniem w «pustkę». Za trzecim czy czwartym razem, kiedy się obróciłam, ujrzałam swojego ojca, który zmarł trzynaście lat wcześniej, stojącego w drzwiach sali szpitalnej mojego syna. Stał tam jak żywy. Widziałam każdy najmniejszy szczegół. Pamiętam nawet jego sznurowadła. Jego skóra miała barwę złota, zaprawionego brązem, i biła od niego jasna łuna". Jeśli chodzi o anioły, to przez stulecia uzbierało się mnóstwo wzmianek o nich w dokumentach pisanych. Podobnie jak czynią to bliscy, anioły również towarzyszą człowiekowi u progu śmierci. Sprawiają, że to, co nam, ludziom, wydaje się przerażające i mroczne, staje się ogromną radością. Niewykluczone, że widoczna dla oczu obecność mocy niebieskich to tylko czubek góry lodowej, bo przy chorym może się roić od podobnych istot, tyle że niewidzialnych. Rzadko kiedy anioły przybywają w pojedynkę. Nigdy nie jesteśmy sami. Można by rzec, że nasze modlitwy dodają aniołom skrzydeł - nie znaczy to, że bez nas są bezsilne, ale gdy dzierżą w dłoni argument naszych westchnień, stoją przed nimi otworem wrota do skarbca Bożej mocy. To one rozchylają zasłonę dzielącą dwa światy. Tymczasem gdy modlimy się za zmarłych - powiedziała kiedyś Matka Boska - ich dusze mogą nas ujrzeć. A widząc nas, wstawiają się za nami. "Moja matka zmarła, gdy miałem rok - napisał mi James M. Donahue z Aston w Pensylwanii. - Zginęła przejechana przez pijanego kierowcę. Mój tata sam wychowywał nas siedmioro. Nie ożenił się powtórnie. Pamiętam, jak przyjeżdżałem do domu z wojska na przepustkę, zdarzało mi się zastać płaczącego ojca ściskającego fotografię mamy. Należał do ludzi twardych, raczej mało wylewnych, ale zawsze wiedzieliśmy, że nas kocha. Po śmierci mamy przeszedł przez prawdziwe piekło. Widzieliśmy to. Nigdy o niej nie zapomniał ani nie przestał jej kochać. Muszę tu dodać, że mama była bardzo oddana Najświętszej Panience. Była pielęgniarką w szpitalu dziecięcym. W dni wolne od pracy przynosiła posiłki bezdomnym. Wszyscy mówili, że była świętą osobą. Ojciec bardzo za nią tęsknił. Wrócił z rejsu wycieczkowego i skarżył się na ból ramienia. Moja siostra, również pielęgniarka, pojechała z nim do szpitala. Okazało się, że wymagany jest natychmiastowy zabieg ratujący życie. Założono by-passy i wydawało się, że wszystko będzie dobrze. Był już na sali pooperacyjnej, śmiał się i żartował z siostrą i innymi pielęgniarkami, kiedy nagle oznajmił, że coś jest nie tak. Poproszono siostrę, żeby wyszła. Rozpoczęła się szaleńcza walka o życie. Próżne wysiłki, gdy na kogoś przyszła już pora! Kiedy siostra dowiedziała się, że tata odszedł, pielęgniarka powiedziała: «Wiem, że to nic nie zmieni, ale ojciec coś mówił przed śmiercią. Nie rozumieliśmy tego, więc poprosiliśmy, żeby powtórzył. Spojrzał na nas, uśmiechnął się i powiedział: Przepraszam, ale rozmawiałem z żoną». A przecież to wszystko wydarzyło się tak nagle, że pielęgniarki naprawdę nie miały czasu, żeby poznać całą historię naszej rodziny. Nie powiedziałem jeszcze, że dzień pogrzebu ojca zbiegł się z dniem urodzin mamy! Przypadek? Nie wiem. Nie mam jednak żadnych wątpliwości, że jego pojawienie się w Niebie było prezentem urodzinowym dla mamy. Czy można sobie wyobrazić lepszy upominek od odzyskania męża po dwudziestu ośmiu latach?" * * * REGULAMIN KONKURSU