Po przybyciu samolotem z Waszyngtonu, prezydent przesiadł się do helikoptera, obejrzał z lotu ptaka spustoszone żywiołem obszary, a następnie wylądował w miasteczku Rancho Bernardo, gdzie domy zostały spalone do fundamentów. Bush odbył tam pieszy spacer w towarzystwie gubernatora Kalifornii, Arnolda Schwarzeneggera, który kieruje akcją usuwania skutków kataklizmu, oraz demokratycznej senator z Kalifornii, Diane Feinstein . Spotkał się z mieszkańcami miasteczka, którzy stracili swoje domy, obejmował ich, ściskał, i wypytywał jakiej potrzebują pomocy. - Nie zapomnimy o was w Waszyngtonie - powiedział i przypomniał, że zarządził już udzielenie pomocy rzeczowej i finansowej dla pogorzelców, w tym nisko oprocentowane pożyczki federalne na pokrycie kosztów odbudowy spalonych domów, które nie były ubezpieczone. - Dziś wasze życie może wyglądać strasznie, ale jutro będzie lepiej. Rząd federalny pomoże w miarę swoich możliwości - oświadczył. Schwarzenegger ocenił wcześniej, odpowiadając na pytania dziennikarzy, że Bush przyleciał do Kalifornii tak szybko, jak to było możliwe. - Wiele nauczyliśmy się z minionych błędów. Prezydent przybył natychmiast na miejsce tragedii -- powiedział. Prezydent, z kolei, pochwalił gubernatora za - jak to określił - "przywódczą postawę" w czasie tragicznego w skutkach kataklizmu. W pożarze zginęło co najmniej 5 osób, a tysiące straciły dach nad głową. Policja prowadzi śledztwo mające stwierdzić czy sprawdzą się podejrzenia, że pożar był wynikiem celowego podpalenia. Reakcję administracji na pożar porównuje się w USA ze spóźnioną reakcją na powódź w Nowym Orleanie w 2005 roku, wywołaną huraganem Katrina i ówczesnymi zaniedbaniami władz w akcji ratowania ofiar i usuwania skutków żywiołu. Tym razem - jak zgodnie oceniają komentatorzy - zarówno rząd stanowy, jak i federalny stanęły na wysokości zadania. Na stadionie Qualcomm w San Diego, gdzie tymczasowo zakwaterowano tysiące pogorzelców, dostarczono wszystko, czego potrzeba - namioty, łóżka składane, żywność, napoje, lekarstwa, a nawet zabawki dla dzieci. Rząd pochwalił nawet krytyczny zwykle wobec Busha dziennik "Washington Post" w swym artykule redakcyjnym.