Najsłynniejszy polski negocjator policyjny, który pracował przy blisko 50 porwaniach dla okupu, zdradza kulisy pracy w polskiej policji. - Te mocne, wstrząsające, do bólu realistyczne świadectwo prawdziwego "psa" daje odpór wszelakim opowiastkom z wyżelowanych gwiazd w rolach gliniarzy. Świat Lorantego jest niemal wydarty z "Pitbula" czy "Prawa ulicy". Wierzę, że ta książka pozwoli docenić ludzi, którzy poświęcają całe swoje życie dla naszego bezpieczeństwa - Łukasz Adamski. Poniżej fragment książki: Jakie sprawy są jeszcze warte opowiedzenia? Fajną sprawą był gwałt. Fajną? Tak, fajną bo ciekawą z punktu widzenia policjanta zajmującego się sprawą. Natomiast jako człowiek, oceniam to jako ohydne i odrażające przestępstwo, gorsze od brutalnego pobicia. To pozostawia nieodwracalne znamię w psychice ofiary. Była to następująca sytuacja: szef zlecił mi sprawę, którą ściągnięto do prowadzenia z komisariatu. Wykrycie sprawców nie wymagało szczególnych intelektualnych nakładów, dlatego że zgwałcona złożyła zawiadomienie, po ucieczce z miejsca przetrzymywania. Można powiedzieć, że sprawa ocierała się o uprowadzenie. Dziewczyna była przetrzymywana w jakimś bezpańskim budynku co najmniej dwa dni i gwałcona przez grupę mężczyzn. Gwałcili ją w sposób doustny, a ona wypluwała ich nasienie w różne miejsca, ponieważ wiedziała, że w ten sposób zdobędzie dowód przestępstwa. Po jej zgłoszeniu się na komisariat policja od razu zrobiła najazd. Ta miejscowość nazywała się Halinów, czy jakoś tak.... Posesja została namierzona, policja wyhaczyła trzech mężczyzn, którzy tam jeszcze pili. Przy okazji zabezpieczono kilka skrzynek kolorowej wódki i zabrano ponad pół beczki spirytusu Royal. Kobieta została lekko pobita. Składa zawiadomienie, trzy razy jest przesłuchiwana, wskazuje kiedy, co i jak się działo. Opowiada jak dostała się w miejsce przestępstwa. Była na dyskotece, trochę wypiła z kolegą. On zaproponował, że się prześpią w pobliskim nieużywany domu. Poszli tam i przespali się ze sobą. On jej zaproponował, żeby jeszcze coś wypili, żeby się nie spieszyła. Przyszli też jacyś jego koledzy. Wtedy ów dyskotekowy partner kazał jej się przespać z następnym mężczyzną. Dziewczyna odmówiła. Ledwo powiedziała: ,,A co to ja jestem, jakaś dziwka?", a już ją złapali i zrobili to doustnie. Później ta sytuacja powtarzała się. Dziewczyna nie miała śladów spętania, nie była związana. Tak też zeznała. Można powiedzieć, że miała wręcz możliwość ucieczki. Z kolejnym mężczyzną zrobiła to pod wpływem presji - bez użycia siły fizycznej, ale pod groźbą. W przypadku następnego, odmówiła. Stwierdziła, że z takim starym dziadem nie będzie tego robiła i koniec. Więc przytrzymali ją i poszło siłowo. To przymuszanie trwało jeszcze dwadzieścia cztery godziny! Gdy faceci w końcu zasnęli, ona uciekła. To taka typowo lumpiarska historia... To wszystko? Sprawcy zostali zatrzymani na miejscu, chyba nie było trudno zakończyć sprawę? Pojawił się jednak jeszcze jeden wątek. Otóż zabezpieczono tam, jak wspomniałem, sto litrów spirytusu i trzy skrzynki różnokolorowej gorzały, do której nikt się nie przyznawał. Poprzedni właściciel domu się nie przyznawał. Nowy właściciel, którego namierzyliśmy, kupił posesję dwa lata wcześniej, w ogóle nie wiedział o co chodzi. Dokonałem analizy podobnych zdarzeń z użyciem alkoholu w kilku sąsiednich rejonach. Nigdzie nie było żadnego zgłoszenia w sprawie beczki spirytu. Nie było żadnego włamania, kradzieży. problem co z dowodem rzeczowym, tym płynnym, który nijak nie miał się do kwestii Sprawa gwałtu zaś zakończyła się sankcją dla jednego ze sprawców. Pojawił się jednak naruszenia godności i wolności tej dziewczyny. Który ze sprawców został oskarżony? Ten pierwszy, z którym wyszła z dyskoteki i który ją przymuszał. Co ciekawe, nie zaprzeczał temu. Tyle, że używał podobnej argumentacji, co śp. Andrzej Lepper: "Jak można zgwałcić prostytutkę?". Facet był autentycznie zdziwiony i oburzony. Pytał jakim prawem zawija go policja. Kazał jej się przespać - przespała się. Później nie chciała z tym czy tamtym, to bach jej do buzi. Mniej więcej tak rozumował. Żeby było barwniej, to z całego tego towarzycha on był chyba najnormalniejszy. A co z tym spirytusem? Nie wiadomo było, co z nim zrobić. Nie była to też sprawa priorytetowa w tamtym czasie. Prokuratury w ogóle to nie obchodziło. Prokuratura tylko napierdzielała, że nie wciągnie tego na wykaz dowodów rzeczowych. A ja miałem to na jakiś głupi protokół wciągnięte, trwały przeszukania... A dyskotekowa kompania tego nie zauważyła? Ten spirytus nie był w miejscu, gdzie siedzieli. On stał gdzieś na zewnątrz, trochę oddalony, w krzaczorach. Nie było go na miejscu zdarzenia. W protokole oględzin, w którym opisuje się zdarzenie i jego przebieg, również ten alkohol się nie znalazł. Policja zabrała go w ramach nadgorliwości, przeszukując posesję, choć bez potrzeby. Potem problem trafił do mnie. Pomijam to, że na pewno po drodze wyparowało trochę tego spirytusu (śmiech). Nie chcieli tego przyjąć w komendzie, nigdzie. Fajna sprawa, dobrze się toczy, ja tu nic nie robię, tylko płynie sama papierkowa robota, ale niestety wnieśli mi część tych skrzynek. Pomyśleliśmy, że sobie pożyczymy dwie butelki, nic się nie stanie. Innym razem znowu coś się wzięło. I tak to poszło. Przecież wiedzieliśmy które butelki i jakiego rodzaju wzięliśmy. Odkupimy i wstawimy, gdy tylko znajdzie się właściciel tych skradzionych rzeczy. Już w pierwszym tygodniu pierwsza skrzynka gdzieś zniknęła. Za to wszystkie puste butelki wracały. No co? Policjant nie kradnie! Odkupi później. Tak, zasady muszą być... Sprawa się zakończyła, została zamknięta. Ale okazuje się, że w ogóle nie ma możliwości wciągnięcia tego alkoholu na wykaz dowodów rzeczowych. Zrobił się problem, bo także ten spirytus z beczki zaczął po prostu znikać! A beczki nikt nie odkupi. Podkreślam jednak, że nie był to magazyn depozytów dowodowych, tylko taki zwykły, podręczny. Występuje w każdej komendzie rejonowej czy komisariacie. Mnie również kusiło, ale trochę strach było pić. Nikt tego mógł wziąć do analizy, nie było podstawy prawnej. W końcu technicy pofatygowali się, że oni zrobią to trochę na nielegalu. Poeksperymentowali i wyszło, że spirytus zdatny do picia. Efekt? W ciągu miesiąca zginęło wszystko. Sprawa zamknięta, technicy wzięli dychę za potwierdzenie, że się tym nie otrujemy. Pierwsze skrzynie, jak sądzę, zakosił magazynier lub kierowca samochodu cywilnego komendanta. Nikt nie robił problemów, więc ruszyliśmy z tym koksem! Powoli, systematycznie. Nie szkodziło, nikt się nie zatruł, a problem znikł - dosłownie i w przenośni. Sprawa rozmyła się, a raczej rozpiła się. Temat zamknięty. No, ale jak to w życiu zwykle bywa - nie do końca. Parę lat później odchodziłem z jednostki, przygotowywałem się do zmian. W papierach niby wszystko w porządku, ale nagle przychodzi zapytanie, co stało się z tym znaleziskiem alkoholowym. Wielu policjantów już zapomniało o sprawie, choć korzystało z radości, jaką dawały zabezpieczone trunki. Konkurs Regulamin konkursu dostępny TUTAJ!