Zapowiadany już przez nas album "Brut" to piąte studyjne wydawnictwo Brodki - wokalistki, kompozytorki, autorki tekstów, reżyserki klipów, artystki wszechstronnej, która tyle samo uwagi poświęca warstwie muzycznej, tekstowej, jak i wizualnej - wszystkiemu, co tworzy. Premiera płyty (w formie elektronicznej i na CD) 28 maja, a 13 sierpnia na półki trafi winyl. Jak dowiadujemy się z opisu albumu - BRUT, to coś wytrawnego, surowego, bez lukru. To także odwołanie do brutalizmu, stylu w architekturze, który zakłada, że najważniejsze są przestrzeń, forma, uwrażliwienie na właściwości stosowanych materiałów i nadawanie im nowych znaczeń. Brodka na "BRUT" sięga po materiały dobrze jej znane, ludowe okaryny, piszczałki, dudy, które tym razem sampluje, tworząc z nich nowe instrumenty o niekończącej się skali. Zamienia organiczne w syntetyczne. Podczas pracy w londyńskim Flesh and Bone Studios, pod okiem producenta Oliego Baystona, powstał bezkompromisowy materiał, napędzany klasyczną sekcją rytmiczną, w którym pobrzmiewają echa punk rocka, trip hopu czy grunge'u. W warstwie tekstowej wokalistka otwiera między innymi dyskusję na temat roli płci. Odważnie mierzy się ze stereotypami narzuconymi przez społeczeństwo, wyraża potrzebę wyjścia z utartych konwenansów, tworzy figurę łączącą elementy kobiecości i męskości. Adam Drygalski, Interia: "Brut" jest gotowy od dość dawna, ale plany wydawnicze - jak się łatwo domyślić - pokrzyżowała pandemia. Jak wyglądało u ciebie oczekiwanie na premierę? Czy doszły pomysły jak ten materiał prezentować na żywo, bo wiem że w międzyczasie urodził się na przykład temat nowego teledysku. Brodka: - Zamknięcie tej płyty spowodowało przede wszystkim, że przestałam myśleć o tym, jaka mogłaby być. Rozpoczęłam natomiast proces tworzenia warstwy wizualnej. Chciałam podejść do tego kreatywnie, przygotować się do nakręcenia pierwszego klipu, co się wydarzyło w styczniu. Zresztą oba teledyski były ogromnymi przedsięwzięciami i bardzo dużymi produkcjami. Jak dużo waży obraz w muzyce? - Płyty nie są tylko zapisem muzycznym, ale i wizualnym, więc tak samo duży nacisk kładę na to, co widać. Wtedy projekt staje się kompletną opowieścią. To musi być świetne uczucie nakręcić klip do własnego utworu, choć pewnie pandemia, o której wspomniałem, miała wpływ na długość i komfort prac. - Tak. To był czynnik powodujący jedną wielką niepewność. Obawiałam się, że to się nie wydarzy, że ta praca się nie zadzieje. Uwielbiam kręcić klipy do własnej muzyki. Mam wtedy poczucie pełnej kontroli nad tym, co chcę przekazać. To coś w rodzaju poczucia spełnionej misji. Było jednak sporo momentów, w których wydawało mi się, że to się nie uda w formie, którą wymyśliłam. Jednak dzięki olbrzymiemu zaangażowaniu wielu osób, udało się! Satysfakcja, że się udało w nieprzewidywalnych czasach pandemii jest ogromna. Kończąc temat tego co widać. Na okładce płyty znalazło się twoje zdjęcie. Miałaś wtedy pięć lat a to wiek, w którym kwestie związane z płcią i rolami, które stereotypowo ludzkość przydzieliła kobietom i mężczyznom nie mają znaczenia. Skąd ten temat się u ciebie pojawia? Co spowodowało, że postanowiłaś te wątki poruszyć? - To próba ucieczki od utartych konwenansów. Na przykład od tego, jak kobiety śpiewające w muzyce pop są postrzegane. Zawsze byłam jednostką, która działa na swoich zasadach. Zresztą właśnie samo dążenie do celu nie idąc na kompromisy też jest w wielu przypadkach z automatu przypisywane mężczyznom. Pewność siebie to jeden z synonimów męskości. - W pojęciu "męskość" zawiera się wiele cech charakteru, które są przez to bardziej przypisywane facetom niż kobietom. Przyjęło się, że pewne wartości są bardziej widoczne u mężczyzn. Ja z takim podejściem się nie zgadzam. To że jestem zdecydowana i wiem czego chcę, nie sprawia wcale, że czuję się mniej kobieca. Chciałam dać impuls i rozpocząć rozmowę, czy warto definiować ludzi przez pryzmat płci i czy idąc dalej tym tropem jest to sprawiedliwe. W społeczeństwie każdy pełni jakąś rolę, są więc też role i mężczyzny i kobiety. Zresztą te stereotypy funkcjonują wszędzie, także w kulturze. W "Hey Man" mamy oczywiste nawiązanie do Jamesa Bonda, czyli filmowego uosobienia męskości. - Powiedzmy szczerze, że połowa filmów o Jamesie Bondzie, szczególnie tych nakręconych w pierwszej kolejności, jest bardzo szowinistyczna. Kobieta jest tam tylko maskotką u boku silnego, zdecydowanego mężczyzny. On zbawia świat, ona jest niezbyt lotną kokietką. I w wielu filmach tego typu rola kobiet była właśnie do tego sprowadzana. W teledysku do "Hey Man" odwróciłam role i w mojej opowieści to facet jest tą uległą stroną. To taka moja prowokacja i dopełnienie tekstu tego utworu, gdzie zdecydowana, wiedząca czego chce kobieta decyduje się uwieść faceta. Nie trzeba być prorokiem, żeby wiedzieć, że niektórym osobom taka retoryka nie przypadnie do gustu. Nie wiem, czy pojawią się zaraz głosy, że chciałabyś, żeby James Bond była kobietą. Ale że podział jest od dawien dawna i nic z tym nie zrobimy, że jest płeć piękna, zwana też od czasu do czasu, słabą, to słyszy się niemal wszędzie. - Prawa do życia w bańce, czy też ujmując sprawy inaczej - w iluzji, nikomu nie odmawiam. Świat błaga o przewartościowanie i spojrzenie na kwestie równości płci ze zdecydowanie innej perspektywy. Akcja #MeToo nie wzięła się znikąd. Podobnie jak Strajk Kobiet i Czarne Protesty. Zostawiając na boku tematy światopoglądowe, po przesłuchaniu albumu powraca wspomnienie lat dziewięćdziesiątych. Powiedz, z czym ci się one najbardziej kojarzą? - Ze świetnym kinem i chociażby filmami Davida Lyncha czy Kronenberga. Z nowymi nurtami, które kształtowały się w muzyce. Początkami trip hopu i brit popu. Pierwszymi płytami Bjork, popularnością boysbandów. To była bardzo pojemna dekada, w której wiele się działo. Był to też dla mnie, jako nastolatki bardzo inspirujący czas, bo w takim wieku chłonie się bardzo dużo. Czuję, że ja tą kulturą z lat dziewięćdziesiątych jestem bardzo mocno naszpikowana. Cały czas jest mi do tej dekady blisko, więc wartość sentymentalną ma dla mnie ogromną. To są moje powidoki z młodości. Lubię się z tymi latami rozliczać. Wracając do teraźniejszości. Jakie jest twoje największe marzenie związane z końcem pandemicznego świata? - Jestem ciekawa, czy będzie mi dane zagrać na jakimś dużym festiwalu. To byłoby coś. Duża scena, powiedzmy dwadzieścia tysięcy osób na moim występie i ja wykonująca skok w publiczność. I marzę o tym, żeby nikt się wtedy nie zastanawiał się, czy się czymś zarazi. Tęsknie za taką spontanicznością. Za kontaktem z ludźmi, nie tylko z kręgu moich znajomych. Chciałabym żebyśmy przestali żyć w strachu. Do tej pory koncerty były czymś frywolnym, były uosobieniem luzu i spontaniczności. Mam nadzieję, że to wszystko wróci już niedługo do stanu sprzed pandemii.