Seria nieoczekiwanych, lecz typowych dla bohaterki zdarzeń doprowadza Bridget do upragnionej ciąży. Jak zwykle, nie wszystko idzie po jej myśli. Oczekiwanie na potomka stanie się dla Bridget pasmem niecodziennych wyborów żywieniowych, dziwacznych rad Pijanych Singielek i Zadufanych Mamusiek, wygłupów i amorów, radości i smutków. A całe to szaleństwo zdominuje jedno, wyjątkowo niezręczne pytanie: Kto jest ojcem? 2 4 C Z E R W C A , S O B O TA Południe. Londyn, w domu. O Boże, Boże! Przegrywam walkę z czasem, koszmarny kac i w ogóle masak... No świetnie! Telefon! — Cześć, kochanie, nie zgadniesz, co ci powiem! — Moja matka. — Dopiero co byłyśmy u Mavis Enderbury na Śniadaniowym Karaoke... i w życiu nie zgadniesz! Julie Enderbury właśnie sobie... Niemal można było usłyszeć przysłowiowy pisk hamulców. Jakby zamierzała palnąć "zrzuciła dwadzieścia kilo", ale połapała się, że stoi obok osoby cierpiącej na chorobliwą otyłość. — Właśnie sobie co? — wymamrotałam, szaleńczo pchając do ust resztki koziego sera i zagryzając batonem proteinowym w nadziei, że to pomoże na kaca, a jednocześnie próbując z pobojowiska na łóżku wydobyć strój w miarę odpowiedni na chrzciny. — Ach, nic, nic takiego, kochanie! — wyszczebiotała. — Co Julie Enderbury właśnie sobie? — Czknęło mi się. — Właśnie sobie kazała przyprawić cycki jeszcze bardziej gigantyczne od poprzednich? Właśnie sobie sprawiła wygimnastykowanego młodego Brazylijczyka? — Ależ naprawdę nic takiego, kochanie. Właśnie sobie urodziła trzecie, ale nie o tym chciałam z tobą rozmawiać, zadzwoniłam, żeby... Grrr! Dlaczego ona mi to wiecznie ROBI? Nie dość, że koniec wieku rozrodczego coraz bliżej, to jeszcze... — Dlaczego unikasz rozmowy o trzecim dziecku Julie Enderbury? — wycharczałam, dusząc na oślep przyciski pilotów, żeby poszukać ratunku w telewizji; tyle tylko zdziałałam, że z ekranu wyskoczyła na mnie reklama z udziałem anorektycznej nastoletniej modelki i niemowlaka bawiącego się rolką papieru toaletowego. — Ależ nie unikam — odparowała beztrosko matka. — Nieważne, popatrz na taką Angelinę. Zaadoptowała to chińskie maleństwo... — Gdybyś sprawdziła, tobyś wiedziała, że Maddox jest z Kambodży, mamo — wycedziłam zimno. Słowo daję, matka o celebrytach wypowiada się tak autorytatywnie, jakby program Śniadaniowego Karaoke u Mavis Enderbury uwzględniał pogawędkę od serca z Angeliną Jolie. — Nie to jest ważne, tylko to, że Angelina najpierw adoptowała tego dzieciaczka, a potem nie tylko złapała Brada, ale jeszcze dorobiła się tych innych dzieci. — Nie wydaje mi się, że to akurat pomogło Angelinie w "złapaniu" Brada Pitta, mamo. Posiadanie dziecka to nie jest jakaś Korona Himalajów w życiu kobiety — powiedziałam, z wysiłkiem wbijając się w absurdalnie zwiewną kieckę koloru brzoskwiniowego, którą po raz ostatni miałam na sobie na ślubie Magdy. — Tak trzymaj, kochanie. Tylu ludzi nie ma dzieci i żyją jak w bajce! Weź Wynn i Ashleya Greenów! Trzydzieści cztery razy spływali w dół Nilu! Zwróć uwagę, przez cały czas jako para, więc... — Może tak przyjmiesz do wiadomości, mamo, że ten jeden jedyny raz w życiu jestem naprawdę szczęśliwa. Powodzi mi się w pracy, mam nowy samochód z nawigacją satelitarną i jestem wooolna... — wyplułam z siebie, zerkając przy tym za okno, gdzie czekał na mnie osobliwy widok: grupa ciężarnych kobiet przechodziła ulicą koło mojego domu, czule obejmując swoje brzuchy. — Hmmm. Ale co to ja chciałam powiedzieć? W życiu byś nie zgadła. — Że co? Śladem pierwszej gromadki szły następne trzy ciężarne. Dziwnie, coraz dziwniej... — Zgodziła się! Królowa! Dwudziestego trzeciego marca przyjeżdża z królewską wizytą świętować tysiąc pięćsetną rocznicę postawienia kamienia Ethelreda. — Co? Kto? Jakiego znowu Ethelreda? Pod moimi oknami maszerowała właśnie cała procesja ciężarnych kobiet. — Nie wiesz? To jest to coś, co stoi w wiosce obok hydrantu pożarowego... Mavis założyli tam blokadę na koła. Zabytek z czasów anglosaskich — ględziła mama na autopilocie. — A tak w ogóle, czy ty nie powinnaś być dzisiaj na chrzcinach? Elaine mówiła mi, że Mar... — Mamo. Tu się dzieją jakieś dziwne rzeczy — przerwałam jej zdławionym głosem. — Muszęiśćpa. Grrr! Dlaczego wszyscy sprzysięgli się, żeby traktować bezdzietne kobiety jak idiotki? Chodzi mi o to, że przecież dla nikogo, matkę wliczając, sprawa nie jest wcale taka jasna i oczywista. Stale od niej słyszę: "Czasami wolałabym w ogóle nie mieć dzieci, kocha-nie". A zresztą niełatwo sobie radzić w dzisiejszym świecie, gdzie mężczyźni to w coraz większym stopniu gatunek prymitywny i niewyewoluowany, i ostatnią rzeczą, jakiej się chce... Aaaa! Dzwonek do drzwi. 12.30. Shazzer przyszła — nareszcie! Otworzyłam jej domofonem i kompletnie zdziczała dopadłam do okna, gdy tymczasem Shazzer, wystrojona w mocno niepasującą do chrzcin małą czarną i panto e Jimmy Choo, powędrowała prosto do lodówki, stukając obcasami. — Ruchy, Bridge! Jesteśmy gorzej niż spóźnione! Ale co ty się tak czaisz pod tym oknem? I czemu się przebrałaś za wróżkę z bajki? — To omen — wybełkotałam. — Bóg mnie karze, bo jestem egoistyczną karierowiczką, a życie na ziemi nie może przeze mnie rozkwitać, bo stosuję środki antykoncepcyjne. — Mogę wiedzieć, czemu pieprzysz jak potłuczona? — rzuciła pogodnie Shazzer i otwarła lodówkę. — Masz wino? — Nie zauważyłaś? Na ulicy jest pełno ciężarnych. To znak, apokaliptyczny znak. Jeszcze trochę i z nieba będą spadały krowy, zaczną się rodzić konie z ośmioma nogami i... Shazzer podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz, wypinając swój jędrny tyłek, obleczony ciasno w małą czarną. — Nikogo tam nie ma oprócz jednego teoretycznie seksownego chłopaka z brodą. Nie, cofam to, nie jest seksowny. Znaczy nie bardzo. Chociaż może bez tej brody... Doskoczyłam do okna i błędnym wzrokiem omiotłam pustą ulicę. — Zniknęły. Zniknęły. Tylko gdzie się podziały? No gdzie one są?! — OK, spokój, spokój, cudowny spokój, spokój... — mówiła Shazzer, z miną amerykańskiej policjantki, która przemawia do ósmego uzbrojonego świra tego dnia. Spojrzałam na nią głupawo, mrużąc oczy jak królik uwięziony w świetle reflektorów samochodowych, a potem wypadłam jak bomba z mieszkania i zbiegłam na dół, ścigana przez stukot butów od Jimmy Choo. Ha! Zatriumfowałam wewnętrznie, gdy już znalazłam się na ulicy. Zobaczyłam JESZCZE DWIE ciężarne kobiety idące pospiesznie w tę samą stronę. — Kim wy jesteście? — mężnie stawiłam im czoło. — Co zwiastujecie? Co was z sobą łączy? Kobiety gestem dłoni wskazały zamkniętą wegańską knajpkę i ustawioną przed nią tablicę z napisem: NOWOŚĆ! BŁYSKAWICZNY KURS JOGI DLA CIĘŻARNYCH! Stojąca za mną Shazzer parsknęła głośno. — Ach, już rozumiem, to wspaniale, bosko — powiedziałam do kobiet. — Życzę miłego popołudnia. Najmilszego. — Bridget — powiedziała Shaz. — Jesteś obłąkana. I obie osunęłyśmy się na próg, chichocząc z lekka histerycznie.