Zacznijmy od tego, co wiemy. Wieka Brytania wyjdzie z Unii 31 stycznia, ale od 1 lutego nic się nie zmieni. Wszystkie "wewnątrzunijne" zasady handlowe będą dalej obowiązywać, choć nie wiemy jak długo. Pewne jest, że przynajmniej do końca tego roku. Sytuacja dla biznesu po obu stronach kanału La Manche jest więc zupełnie inna, niż wydawała się w roku ubiegłym, kiedy termin rozwodu był kilkakrotnie zapowiadany, a potem nagle odkładany. Był przekładany, gdyż za każdym razem, kiedy się zbliżał, okazywało się, że Brytyjczycy nie są w stanie zaaprobować żadnego porozumienia handlowego z Unią, ale nie są także w stanie zerwać z nią bez porozumienia. Są do tego kompletnie nieprzygotowani. Brexit bez umowy byłby zresztą dla brytyjskiej gospodarki katastrofalny. Obroty handlowe z państwami Unii to prawie połowa (49 proc.) brytyjskiego handlu zagranicznego. Dlatego Unia mówiła: spokojnie, jesteśmy cierpliwi, poczekamy. Widmo "twardego" brexitu, czyli nagłego zerwania zasad wolnego handlu obowiązującego w Unii bez nowej umowy handlowej pojawiało się w ubiegłym roku przynajmniej dwa razy. Gdyby do niego doszło, w handlu pomiędzy Wielka Brytanią a Unią zaczęłyby obowiązywać stawki celne Światowej Organizacji Handlu. Ale nie tylko, bo wspólny rynek był budowany przez kilkadziesiąt lat. Oprócz postanowień traktatowych związek Zjednoczonego Królestwa i Unii cementuje ok. 700 różnych umów. Twardy brexit oznaczałby zerwanie ich wszystkich z dnia na dzień. Długookresowe konsekwencje Dla handlu wprowadzenie z dnia na dzień stawek WTO oznaczałoby istny Armagedon. Zwykłe sery podrożałyby z dnia na dzień o 45 proc. Za każdy kawałek mięsa czy wędliny pochodzący z kontynentu, także za słynną polską kiełbasę, trzeba byłoby zapłacić o 37 proc. więcej. Za ubrania - o 10 proc. - wyliczała jakiś czas temu firma doradcza KPMG. Dlatego gdy widmo "twardego" brexitu się w ubiegłym roku pojawiało, Brytyjczycy zaczynali gromadzić zapasy. To spowodowało, że w niektórych okresach wymiana handlowa ze Zjednoczonym Królestwem gwałtownie rosła. Dlatego w statystykach wielu krajów Unii za miniony rok handel z Wielka Brytanią nie będzie miał wcale tendencji spadkowej - przeciwnie, może pojawić się wzrost. Po jedenastu miesiącach 2019 roku polski eksport do Wielkiej Brytanii liczony w euro wzrósł o 0,6 proc., do 13,1 mld euro - podaje GUS. Udział tego kraju w polskim eksporcie nieznacznie spadł, o 0,3 punktu procentowego, do 6 proc., ale nie świadczy to o żadnym "szoku", bo zmniejszył się też udział dwóch największych odbiorców towarów z Polski - Niemiec i Czech. - Negatywne skutki brexitu będą długookresowe. Prawdopodobnie będziemy trochę mniej handlować z Wielką Brytanią w horyzoncie kilku-kilkunastu lat. Do tej pory "wychodzenie" znacząco nie wpłynęło na handel, gdyż było duże gromadzenie zapasów przed terminami brexitu - mówi Piotr Bartkiewicz, analityk mBanku. To nie "wychodzenie" Wielkiej Brytanii z Unii, ale "wojny handlowe" USA z Chinami były powodem osłabienia światowego handlu w 2019 roku. Holenderski ośrodek analityczny Centraal Planbureau szacuje, że po 11 miesiącach 2019 roku jego wartość była o 0,6 proc. mniejsza niż w tym samym okresie poprzedniego roku. Jeśli w grudniu handel nie doznał spektakularnego ożywienia, a nic na to nie wskazuje, w ubiegłym roku wolumen światowego handlu spadł po raz pierwszy od pokryzysowego 2009 roku. W ostatnich latach handel zwiększał się mniej więcej w tempie globalnego wzrostu gospodarczego. Prawie na pewno wiemy też, że Brytyjczycy nie będą skłonni zaakceptować nowego ładu w relacjach handlowych z Unią na podstawie umowy wynegocjowanej przez poprzedni rząd Theresy May. I tu właśnie pojawia się problem, co ją zastąpi i czy możliwe jest, że umowa taka zostanie zawarta do końca tego roku. Unia sygnalizowała już, że czasu na zawarcie kompleksowego porozumienia nie jest zbyt wiele. Może się więc okazać, że pod koniec tego roku staniemy znowu przed dylematem - albo kolejne przedłużenie okresu przejściowego - albo "twardy" brexit. I z tego powodu znowu może wybuchnąć spore zamieszanie. Nie jesteśmy w stanie nawet z najmniejszym prawdopodobieństwem powiedzieć, czy taka sytuacja będzie się powtarzać jeszcze w przyszłości, a jeśli, to ile razy. Powrót ceł Ale Unia nie może sobie pozwolić na wykazywanie się cierpliwością w nieskończoność, bo to może się źle skończyć dla sytuacji gospodarczej państw Wspólnoty. Dlaczego? Na razie brytyjskie i unijne prawo dotyczące jakości towarów i usług są ze sobą spójne. Ale mogą zacząć się z czasem "rozjeżdżać". Nie wykluczone, że na Wyspach można będzie produkować pewne towary bez spełniania surowych unijnych norm, które stanowią wyzwanie dla producentów i powodują wyższe koszty. A więc produkcja za Kanałem La Manche mogłaby być tańsza, co byłoby ciosem np. dla przemysłu w wielu krajach. Do tego Unia nie może dopuścić i dlatego okresy przejściowe muszą się kiedyś skończyć. Bez względu na to, czy umowa będzie i jaka będzie, najprawdopodobniej od przyszłego roku na granicy między UE a Zjednoczonym Królestwem zostaną wprowadzone kontrole. Przedsiębiorcy będą mieć m.in. obowiązek dopełnienia standardowych formalności celnych, co oznacza np. konieczność zarejestrowania się w usłudze Krajowej Administracji Skarbowej, składania zgłoszeń i deklaracji celnych oraz regulowania należności celnych i podatkowych (VAT i akcyza). Konieczne będzie posiadanie numeru EORI, czyli tzw. certyfikatu celnego, koniecznego dla dokonywania zgłoszeń celnych. Wewnątrz Unii nie jest on potrzebny - zwracają uwagę Pracodawcy RP. Co do negocjacji umowy, to na razie Komisja Europejska zasugerowała, że Wielka Brytania stoi przed wyborem relacji handlowych po brexicie - uzyskać do wspólnego rynku pełny dostęp, tak jak Norwegia, lub mieć standardową umowę o wolnym handlu, taką jaką ma z Unią Kanada. Jak na razie też Brytyjczycy odrzucają takie albo-albo, ale też odrzucają "model norweski". Dlaczego? Bo Norwegia za dostęp do rynku Unii płaci, a w dodatku jej przepisy muszą być zgodne z europejskim prawem. Brytyjski ośrodek badawczy Institute for Government zwraca uwagę, że standardowa umowa o wolnym handlu, taka jaką ma Kanada, nie obejmuje dużej części sektora usług. A te dają ok. 80 proc. brytyjskiego PKB, w tym wielkie znaczenia mają usługi finansowe. "Byłaby to tak znacząca zmiana w dostępie do rynku, że prawie nieuchronnie spowodowałaby poważne szkody dla brytyjskiej gospodarki" - pisze IfG. Ale zapewne też dla niektórych polskich eksporterów na rynek brytyjski. Bo gdyby np. umowa handlowa Unii z Wielką Brytanią nie obejmowała usług, to trzeba pamiętać, że w 2018 roku Zjednoczone Królestwo było trzecim najważniejszym odbiorcą usług świadczonych w Polsce z udziałem 7,5 proc. IfG uważa, że możliwe są rozwiązania "pośrednie" pomiędzy modelem "norweskim" i "kanadyjskim", ale wtedy dostęp do wspólnego rynku także wiąże się z surowymi obowiązkami. Na przykład z przyjęciem przepisów Unii, czy też nawet z nadzorem przez instytucje UE. Co prawda Unia zrobiła kiedyś wyjątek w tym zakresie dla Szwajcarii, ale IfG uważa, że teraz tego żałuje, i Wielka Brytania nie może na "model szwajcarski" liczyć. "Wielka Brytania nie może uciec od podstawowego wyboru: im większy dostęp do jednolitego rynku, tym więcej zobowiązań (wobec Unii) musi zaakceptować" - napisali analitycy IfG. Skoro Wielka Brytania wyjdzie z Unii, to tym samym przestaną obowiązywać umowy, które zawarła Unia ze swoimi partnerami handlowymi. Takich umów o wolnym handlu jest ok. 40 z ponad 70 różnymi terytoriami - wyliczyła BBC. Gospodarka pod presją Dla brytyjskiego handlu ważne jest zawarcie ich na nowo w podobnym kształcie, gdyż stanowią one 11 proc. obrotów z zagranicą. To sprawa stosunkowo prosta - udało się ich zawrzeć ok. 20 z 40 krajami lub terytoriami, w tym tak ważne jak z Koreą Południową, Norwegią czy Szwajcarią. W sumie odpowiadają one za 8 proc. brytyjskich obrotów z zagranicą. Umowy te wejdą w życie po zakończeniu "okresu przejściowego". Do tej pory nie ma jednak mowy o umowie z Japonią. Twardy brexit - choć odłożony w czasie - też nie jest ostatecznie wykluczony. Choć premier Boris Johnson uzyskał dość silny mandat po grudniowych wyborach, nie znaczy to, że do końca roku nie nastąpi jego erozja, zwłaszcza że twarde negocjacje z Unią nie muszą mu przynieść powodów do chwalenia się sukcesem. Bo szacunki na temat tego, ile brytyjska gospodarka straciłaby na twardym wyjściu z Unii robiono już wielokrotnie. Tamtejszy przemysł motoryzacyjny straciłby 16,5 proc. swoich przychodów, technologiczny - 8,8 proc., ochrony zdrowia - 7,6 proc., dóbr konsumpcyjnych - 5,8 proc. - wylicza firma doradcza Baker McKenzie. To oczywiście nie wszystko, bo mniejsze wolumeny sprzedaży spowodują wzrost kosztów i obniżkę marż. Jeśli z kolei taryfy celne przełożą się na wyższe ceny dla europejskich konsumentów, mogą zniechęcić ich do brytyjskich towarów. Łańcuchy dostaw będą zmieniane, a to wszystko będzie wymagało czasu i potęgowało koszty. Choćby takie jak koszty transportu. Wielka Brytania mogłaby szukać rynków zbytu poza Unią, zwłaszcza w krajach, z którymi zawarła już umowy o wolnym handlu. Na razie jest to jednak obszar odpowiadający za ok. 8 proc. jej zagranicznych obrotów. Na tych rynkach będzie jej bardzo trudno "upchnąć" dobra odpowiadające do tej pory za połowę wymiany handlowej. Brytyjczycy będą znacznie chętniej importować z krajów, z którymi mają umowy handlowe, jeśli brexit będzie twardy. To może już w tym roku być coraz większym problemem dla eksporterów z Unii, w tym także z Polski. W brytyjskim imporcie z Polski największy udział maja wyroby przemysłu elektromaszynowego (42 proc.), artykuły rolno-spożywcze (20 proc.) oraz wyroby przemysłu chemicznego (11 proc.). Ich producenci powinni zastanawiać się nad tym, czy nie ma innych, bardziej przewidywalnych rynków. Jacek Ramotowski