- Byłem niewolnikiem przepisów ochrony - tłumaczy b. minister Zbigniew Wassermann. Wicepremierów woziły dwa samochody . Według BOR-owców pojechały nawet za Romanem Giertychem do Chorwacji, gdzie spędzał wakacje z rodziną. Na zdjęciu: samochody BOR czekają na wicepremiera Giertycha, 11 sierpnia 2007 r. Były koordynator służb specjalnych, a dziś poseł PiS Zbigniew Wassermann ma dom i rodzinę w Krakowie. Dojeżdża tam niemal co weekend. Tak było również wtedy, gdy pełnił funkcję ministra w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Wassermann do Krakowa przeważnie lata samolotem (koszty lotów krajowych refunduje Sejm). Ale gdy pełnił funkcję koordynatora, jego podróże kosztowały znacznie drożej i wymagały skomplikowanych przygotowań. - Kilka godzin przed odlotem ministra do Krakowa z Warszawy wyruszał nasz samochód z kierowcą, by zdążyć na przylot ministra na lotnisko w podkrakowskich Balicach - opowiada oficer BOR. Samochód odwoził Wassermanna do domu. Weekend BOR-wiec spędzał w hotelu, w dniu powrotu ministra do Warszawy zawoził go na lotnisko i wyruszał do Warszawy, gdzie z kolei na Okęciu przylotu koordynatora oczekiwał drugi samochód BOR. Były minister koordynator przekazał nam wczoraj swój komentarz: - Mimo usilnych starań byłem niewolnikiem obowiązujących przepisów ochrony i nie udało mi się tego zmienić. Podobnie podróżował inny krakowski minister Zbigniew Ziobro, również mieszkający w Krakowie, ale zjawiający się tam rzadziej. - Bywały sytuacje, kiedy na lotnisku w Balicach oczekiwały dwa nasze wozy - jeden dla Ziobry, drugi dla Wassermanna - mówi cytowany już oficer. Komentarza posła Ziobry nie udało się nam wczoraj uzyskać. Z danych uzyskanych przez "Gazetę" wynika, że amortyzacja samochodów, koszty hotelu dla BOR-owców oraz ich wynagrodzenie za weekend w Krakowie to ok. 1200 zł za każdym razem. Podobny system (VIP leci, BOR jedzie) stosowali wicepremierzy Roman Giertych i Andrzej Lepper podczas wyjazdów do Brukseli. Przed nimi podążały tam dwa samochody ochrony. Odbierały ich z lotniska i dowodziły do siedziby Unii Europejskiej. - Było to kompletnie bez sensu, bo w pewnych strefach nie mogliśmy się tam poruszać, robiliśmy więc praktycznie za taksówkę z lotniska i na lotnisko - mówi oficer BOR zajmujący się logistyką.