W latach 2012-17 przy Łazienkowskiej był postacią numer jeden. Najpierw w randze prezesa, później również jako współwłaściciel. Odszedł z klubu dobrowolnie w wyniku konfliktu z Dariuszem Mioduskim, wcześniej jednym z jego biznesowych kompanów.Nadal jest kibicem Legii, obecnie jako członek rady nadzorczej Motoru Lublin. Obserwuje i stawia prognozy. Jeśli sprawdzą się również te najnowsze, ekipę mistrza Polski czekać może wielka rewolucja. Albo równie dobrze - szybka katastrofa. Łukasz Żurek, Interia: Legia nabiera impetu, wygrała dwa mecze z rzędu. To znaczy, że doniesienia o jej sportowym upadku były mocno przesadzone? Bogusław Leśnodorski: - Wiadomo, że tak. Co więcej dodać? Trzeba tylko pamiętać, że w ostatecznym rozrachunku liczy się jedno - tabela na koniec rozgrywek. Nie jestem hiperoptymistą, ale na razie nie ma co za dużo gadać. Kilka meczów do końca rundy zostało. Nie będzie Legii łatwo. Wszyscy tam już jadą na oparach. W ostatnich tygodniach z zespołem bywało tak źle, że momentami trzeba się było mocno wysilić, żeby dostrzec, gdzie przebiega granica między agonią a kryzysem... - Tak, to jest dobre porównanie. Słabo to wyglądało, wszyscy widzieli. Tylko że ja nie lubię rozliczeń czy podsumowań w trakcie sezonu. Wygląda to niewesoło, ale nie takie rzeczy w piłce się działy. Na wiosnę niejednokrotnie bywało tak, że wszystko zaczynało się od początku. Nie mówię, że tym razem też tak będzie. O mistrzostwie Legia może już zapomnieć. Teraz Puchar Polski jest tą drogą do Europy, na której trzeba się skupić. W 1/8 finału legioniści wygrali z II-ligowym Motorem Lublin 2-1. Gdyby w tej fazie rozgrywano mecz i rewanż, kwestia awansu pozostawałaby otwarta. - To prawda. Bardzo optymistycznie to wyglądało, jeśli chodzi o Motor. Cieszę się, bo Marek Saganowski jako trener miał ostatnio nie najłatwiejszy okres. Widać było w spotkaniu z Legią, że jest pomysł i że piłkarze w tym zespole wiedzą, co robią. To był dobry mecz do oglądania. Moim zdaniem poziom Ekstraklasy. Wiadomo mniej więcej, kiedy Motor zagra z Legią o ligowe punkty? Gdzieś pan napomknął, że to kwestia 3-5 lat. - Powiem tak: gdybym jak się tym zajmował, to pewnie za trzy lata. A tak, to nie wiem. Mówiąc poważniej - nie potrafię postawić takiej prognozy. I nawet nie bardzo chcę próbować. Ze Zbyszkiem Jakubasem trzeba by o tym gadać (właściciel Motoru - przyp. red.). Wróćmy do stolicy w takim razie. Kadrowo to najsłabsza Legia w tym stuleciu? Czy po prostu ktoś się zagubił w rozsypanych klockach i nie bardzo wie, jak je z powrotem poukładać? - Jest za wcześnie, żeby to właściwie ocenić. Wydaje mi się, że potencjał tej drużyny jest większy, niż wskazuje na to pozycja w tabeli. Bywały nieudane sezony, głównie w pierwszej dekadzie tego wieku, ale w ostatnich 10 latach to na pewno najsłabsza Legia, jaką widziałem. Plan na wyjście z dołka jest już gotowy - przychodzi Marek Papszun i Legia zmiata z planszy wszystko, co się rusza. - To się nigdy nie wydarzy. Skąd tak kategoryczny osąd? - Po pierwsze - niewyraźnie widzę taki scenariusz, że on rzeczywiście przychodzi. A po drugie - jak przyjdzie, to będzie tylko piękna katastrofa. Może pan to zanotować. Znam się trochę na tym, bo zajmuję się tym od lat. Wiem, na jakich warunkach Papszun funkcjonuje w Rakowie i wiem, że nigdy takich warunków nie będzie miał w Legii. Nie chcę teraz tego porównywać. Proszę tych słów nie ubierać w krytykę. To po prostu nie zadziała i tyle. Mówimy o trenerze, który - jak twierdzą dobrze poinformowani - ma zarabiać przy Łazienkowskiej 250 tys. złotych miesięcznie. W Polsce nigdy jeszcze nie wynagradzano tak wysoko żadnego innego szkoleniowca. - Słyszałem o takiej kwocie, ale to już jest lekko śmieszne. Przecież możliwości finansowe Michała Świerczewskiego (właściciel Rakowa - przyp. red.) są jakieś - no tak rzućmy - dwadzieścia razy większe niż Darka Mioduskiego. Jak Michał będzie chciał, to zapłaci trenerowi każdą kasę. Pieniędzmi można palić w każdym kominku. Nie wiem tylko, czy to jest do końca mądre. Ciekaw jestem, jak to się potoczy. Nie znam aż tak dobrze Marka Papszuna. Wysoko go cenię za pracę, którą wykonuje. Wydaje mi się, że został dzisiaj postawiony w bardzo głupiej sytuacji. Prezes Mioduski ogłosił gotowość do jego zatrudnienia w wywiadzie opublikowanym krótko przed meczem z Leicester w Lidze Europy. Pod Jasną Górą mówią, że to przejaw otwartej pogardy wobec Rakowa. - Nie było to eleganckie. Wszyscy zdążyli się już na ten temat wypowiedzieć. Nie słyszałem ani jednej pozytywnej opinii. Dziwne to było, zaskakujące, a nawet trochę groteskowe. A może to tylko przebiegła strategia obliczona na osiągnięcie celu, czyli sprowadzenie Papszuna już zimą zamiast latem? W Częstochowie nikt nie zostawi losu drużyny w rękach człowieka, który myślami będzie już gdzie indziej... - Nie sądzę. Uważam Papszuna za profesjonalistę. Jego kontrakt jest ważny do czerwca. Michał też ma jaja. W zimie nic nie powinno się w tym temacie wydarzyć. Ale z drugiej strony - życie zaskakiwało mnie również w piłce, więc nie ma co gdybać. Michał Świerczewski jest trochę w szachu. Co może teraz zrobić, żeby wybrnąć z tej sytuacji bez wizerunkowej szramy? - Nic nie musi robić. Może siedzieć i patrzeć. Na razie ma wygrać mistrzostwo Polski. A w maju, albo w marcu, zdecydować, czy przedłuża z trenerem kontrakt. Są między nimi dobre relacje, będą umieli się porozumieć. Wierzy pan, że głowa Papszuna wytrzyma to, co się teraz wokół niego dzieje? Został zaocznie skazany na sukces i widzi, że w Warszawie zaczęli mu budować szafę na przyszłe trofea. - Znalazł się w niezręcznym położeniu. To dla niego na pewno ciekawe doświadczenie. Myślę, że sam jest tym wszystkim zaskoczony. Ale to facet z silną psychiką i mocnym kręgosłupem. Spodziewam się, że w Rakowie wypełni kontrakt do ostatniego dnia. Pokaże w ten sposób swój profesjonalizm. Poza tym, powiedzmy sobie szczerze, ze swoim zespołem ma dzisiaj wielokrotnie większe szanse na mistrzostwo Polski niż Legia. Jak zdobędzie ten tytuł, wtedy naprawdę wejdzie do krajowej elity trenerów. Na razie wiemy, że jest bardzo zdolny, ale poza Pucharem Polski dużo nie wygrał. Odpowiadając na pana pytanie - tak, poradzi sobie z tym całym zamieszaniem wokół swojej osoby. A jak poradzi sobie ze swoim byłym klubem Wojciech Kowalczyk? Dopytywał niedawno z właściwym sobie sarkazmem, czy w więzieniu dobrze karmią. Myśli pan, że grożą mu poważniejsze konsekwencje za opowiadanie o "pijackiej grupie" w Legii? - To jedna z tych historii, w której ktoś sobie pogada, a potem ludzie się z tego po prostu śmieją. Nic z tego nie będzie. Widziałem się z Wojtkiem. Pytał, czy mu pomożemy w razie czego. Powiedziałem mu, że jak będzie trzeba, jakaś koleżanka z naszej kancelarii go obroni. Żeby się nie martwił. I że w najbliższym czasie widzę go raczej na wolności. Nie brak głosów, że trener, którego Legia teraz najbardziej potrzebuje, to Stanisław Czerczesow. Żelazna dyscyplina w drużynie murowana. - Myślę, że gdyby Stasiu chciał, to by tym trenerem w Legii został. Nie wiem, czy tak bardzo chce. Widocznie nie. Bardziej go widzę w roli właściciela lub prezesa klubu. Brzmi sensacyjnie. Coś jest na rzeczy? - Nie wykluczam takiego obrotu spraw. Ten gość jest zdolny do wszystkiego. Ja go bardzo lubię i szanuję - między innymi za to, że jest w stanie podejmować decyzje trudne i zaskakujące w bardzo krótkim czasie. Ma mądre podejście do piłkarskiego życia. No i jest z Legią mocno związany emocjonalnie. Emocjonalnie - czyli podobnie jak pan. Trudno być kibicem Legii w czasach, kiedy zarządza nią człowiek, który publicznie pana obraża? - On mnie obraża? Porównał pana do huby, która przyczepia się do drzewa i to drzewo potem z tego powodu obumiera. Dlaczego przez okrągły rok nie wyszedł pan z kontrą? - Wie pan, ja tego nie traktuję poważnie. Nigdy się jakoś specjalnie obrażony nie czułem. Nie powiem dosadnie, jaki mam stosunek do tych słów, bo może będą to czytać młodzi ludzie. I wyjdzie nieładnie. Darek jest ostatnią osobą na liście, która w jakikolwiek sposób mnie nurtuje czy zaprząta moją uwagę. Współczuję mu, bo znalazł się w sytuacji bardzo trudnej. I tylko tyle. Przede mną wiele planów do zrealizowania - na tyle interesujących, że Darek nie bardzo ma jak w nich zafunkcjonować. Zdarzały mu się wcześniej botaniczne metafory? Miał pan prawo poczuć się zaskoczony tak pomysłowym atakiem ze strony byłego wspólnika... - On nie jest w stanie mnie zaskoczyć. Może poszedł na spacer do lasu i akurat go natchnęło, że huba. Nie wiem. Wielu ludzi zaskakiwał wielokrotnie. Nie takie rzeczy u niego widziałem. Przerobiłem to dawno temu i nic nie jest w stanie mnie zdziwić. Podobnie rzecz się miała z tym jego wywiadem sprzed roku. Przeczytałem, dokończyłem piwo i trochę się pośmiałem. Siedziałem sobie wtedy w Kuźnicach. Byłem na skiturach. Pamiętam, że słońce ładnie świeciło. Wróciłem z wyprawy zadowolony. Nie stroni pan od aktywności fizycznej przez cały rok. Jutro znowu pobudka o piątej rano? - Raczej 5:30, może nawet bliżej szóstej. Powiem szczerze, że jak jest ciemno za oknem, to nie mam aż takiej motywacji. Żeby teraz wyjść na dwór i porobić coś sensownego, to 6:30 jest w sam raz. Robię sobie spacer w szybkim tempie, idę na schody, bo przed sezonem staram się przygotować nogi do nart. Potem wchodzę do siłowni albo jeżdżę rowerem. W sumie wychodzi codziennie ze dwie godziny, zawsze rano. Wieczorami na bardziej forsowny trening nie mam już ochoty. Cztery lata po pana rozwodzie z Legią na formę jak na razie... narzeka tylko ona. - Budzę się rano coraz młodszy. I czuję, że czas gra na moją korzyść. Rozmawiał Łukasz Żurek Kwestionariusz - zobacz najnowsze wywiady w cyklu Interii