Szymon Jadczak, INTERIA.PL: Pana przygoda z opozycją zaczęła się od malowania haseł na murach... Bogdan Klich: Zaczęło się od protestów w 1977 r., po zabójstwie studenta UJ, Staszka Pyjasa. Później założyliśmy z kolegami Wolne Zrzeszenie Studentów, z czasem przemianowane na Niezależne Zrzeszenie Studentów. To był wrzesień 1980 r. Ja byłem przewodniczącym NZS na Akademii Medycznej w Krakowie i członkiem władz krajowych Zrzeszenia. Szymon Jadczak: Po wprowadzeniu stanu wojennego strajkowaliście? Bogdan Klich: Tak, na niektórych uczelniach trwała jeszcze fala strajków rozpoczęta w listopadzie. Część kolegów z UJ i AGH w momencie ogłoszenia stanu wojennego ewakuowała się do rozpoczynającej wtedy strajk Huty im. Lenina, obecnie im. Sendzimira. Niektórych kolegów z NZS ZOMO zabrało prosto z huty. Szymon Jadczak: Proszę opowiedzieć o folklorze strajkowym. Studenckie protesty różniły się od tych organizowanych przez robotników, były barwniejsze, bogatsze... Bogdan Klich: Niewątpliwie nasz repertuar był bogatszy, tak jak i życie studenckie jest bogatsze. Oprócz unieruchomienia uczelni te strajki związane były również z czytaniem bibuły, słuchaniem pieśni Jacka Kaczmarskiego, z wizytami przedstawicieli kultury drugiego obiegu. Pamiętam, że odwiedził nas wtedy m.in. Jacek Fedorowicz. Dla wielu był to pierwszy kontakt z opozycją. A przewijała się wtedy przez uczelnię cała plejada działaczy, począwszy od tych związanych z Komitetem Obrony Robotników, "Solidarnością" czy bardziej radykalnych, spod znaku Konfederacji Polski Niepodległej. Szymon Jadczak: Powiedział pan o pieśniach Jacka Kaczmarskiego. Co jeszcze należało do żelaznego repertuaru strajkowego? Bogdan Klich: Ja bym podzielił ten kanon na dwie części: historyczną i współczesną. W tej drugiej rzeczywiście dominował Kaczmarski, ale były też m.in. utwory Kleyffa Kelusa. W pierwszej to oczywiście repertuar legionowy, pieśni z okresu powstania warszawskiego, ale sięgaliśmy też bardzo głęboko w przeszłość, aż do utworów XV-wiecznych. Pojawiały się śpiewniki i kasety z tymi utworami. Pamiętam okoliczności nagrania jednej z takich kaset. Z kolegami wybraliśmy się aż w Gorce, gdzie najpierw trzeba było dojechać, potem jeszcze przejść kilka kilometrów, a to wszystko z ciężkim sprzętem do nagrywania na plecach. Szymon Jadczak: Ale strajki studenckie skończyły się 13 grudnia 1981. Nadszedł czas internowań. Bogdan Klich: Ja nie zostałem internowany 13 grudnia. Ukrywałem się przez kilka dni, aż do początku stycznia 1982 r. Zostałem zatrzymany po pokazowej akcji SB. To był pierwszy dzień po odblokowaniu telefonów. Zadzwonił do mnie jeden ze znajomych, który koniecznie chciał się spotkać. Umówiliśmy się na placu Mariackim w Krakowie. Jego nie było, był za to znany mi już wcześniej kapitan SB o nazwisku Wójcik. Zostałem przewieziony na komendę przy ul. Mogilskiej, gdzie dostałem nakaz internowania. Dlaczego wpadłem? Są dwie możliwości: albo nasza rozmowa została podsłuchana, albo mój znajomy wykonał swoje zadanie... Dostałem od niego po latach maila, w którym znów prosi mnie o spotkanie, na którym chciałby wyjaśnić "pewne bolesne okoliczności z przeszłości". Ale szczerze mówiąc brak mi motywacji, żeby odpowiedzieć na tego maila. Szymon Jadczak: Był pan internowany w więzieniu w Załężu koło Rzeszowa. Bogdan Klich: Tak, dołączyłem tam do swoich kolegów. Kilka oddziałów tamtego więzienia zostało przeznaczonych dla internowanych. Siedzieliśmy w celach po czerech, trafiłem na samych znajomych. Całymi dniami prowadziliśmy dyskusje na temat przyszłości. Staraliśmy się dodawać sobie animuszu, w związku z tym wieczorami urządzaliśmy seanse śpiewacze, swoiste konkursy, która cela ciekawiej, ładniej i głośniej zaśpiewa. Repertuar był coraz bogatszy, bo pojawiały się zupełnie nowe piosenki. Jurek Zacharski na przykład, góral z Zakopanego, dostarczał fantastycznych tekstów śpiewanych na góralską nutę, np "Choćbyś Wojtek sto dekretów wyrychtował, Choćbyś syćkich śwarnych chłopców internował - Solidarność nie zginie w górolskiej dziedzinie, Nie ty bedzies nom gorolom harnasiował". Grypsami przychodziły też piosenki z zewnątrz. Szymon Jadczak: Pana dzieło, "Zielona WRONa", wykonywane było na melodię popularnej podczas II wojny piosenki "Teraz jest wojna". Bogdan Klich: Tak, to jest w gruncie rzeczy lekka piosenka, to nie jest typowy martyrologiczny materiał. Nie pamiętam, kto napisał pierwszą zwrotkę; ja czy Jacek Baluch (obecnie profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego - przyp. red.). Ja dopisałem chyba zwrotkę trzecią. Pamiętam taki fragment "Świetlica, spacerek, a później roberek (bo graliśmy wtedy dużo w brydża), Siwaka zaś duma rozpiera: niech siedzi ekstrema, pożytku z niej nie ma". Kolejną zwrotkę dopisał Jurek Piekarski i tak to szło, jak domino. Niemal każdego wieczoru pojawiała się nowa. Szymon Jadczak: Ale wspólne śpiewanie wkrótce się skończyło. Bogdan Klich: Zabawa została przerwana w marcu. Nasza cela została poproszona do prokuratora wojskowego, gdzie każdy dostał akt oskarżenia. To było zdumiewające, ale zostaliśmy oskarżeni o "szerzenie treści antysocjalistycznych w miejscu publicznym". Proces miał się odbyć w trybie doraźnym, a groziły nam co najmniej trzy lata. Dzięki pomocy wielu ludzi z zewnątrz udało się przesunąć rozprawę na październik. No i w trakcie zmienił się szef sądu garnizonowego w Rzeszowie, na mniej surowego. Sama rozprawa była szczytem absurdu. Nasi adwokaci skutecznie wykazali, że więzienie nie jest miejscem publicznym. Oskarżyciel utrzymywał, że więzienie jest jednak miejscem publicznym i każdy może mieć do niego dostęp. Publiczność co chwilę spadała ze śmiechu z krzeseł. Na szczęcie skończyło się uniewinnieniem, a do nas przylgnęło określenie "sprawa śpiewaków". Szymon Jadczak: A "Zielona WRONa" stała się opozycyjnym hitem. Bogdan Klich: Tak mi się zdaje. Śpiewało się ja na imieninach, na różnych spotkaniach towarzyskich, należała do żelaznego repertuaru. Szymon Jadczak: Kiedy pan śpiewał ostatni raz "Zieloną WRONę"? Bogdan Klich: Oj dawno, bardzo dawno. Szymon Jadczak: I nie namówię pana na zanucenie choćby kilku wersów? Bogdan Klich: Może kiedyś (śmiech).