Do ataku doszło wczoraj po południu. Specjalnie wysłany na tę misję bombowiec B-1B zrzucił cztery super-bomby o wadze ok. 1000 kg, tzw. bunker-busters, przeznaczone do niszczenia m.in. bunkrów podziemnych. Celem był budynek restauracji o nazwie Al Saa w willowej dzielnicy Al-Mansur. Nie wiadomo, czy iracki dyktator i jego synowie Udaj i Kusaj zginęli. Być może ich tam nie było, a amerykański samolot zbombardował spotkanie niewinnych cywilów. Prawdopodobnie Husajn był jednak na miejscu, skoro Amerykanie zdecydowali się poświęcić życiu kilkunastu osób. Na razie trudno to sprawdzić, bo w miejscu restauracji jest teraz lej o głębokości 18 metrów i tony gruzu. Zagadki nie rozwiązał generał Vincent Brooks, przedstawiciel Centralnego Dowództwa wojsk koalicji w Katarze: - Istnieje taka możliwość, że nigdy nie dowiemy się na pewno, kto był obecny na tym spotkaniu, jeśli zatarte zostaną ślady. To jednak jest ryzyko, które musimy podejmować podczas tej kampanii - mówił gen. Brooks. Na miejscu nalotu pracują irackie ekipy ratunkowe, na razie wydobyto dwa ciała. Eksperci mówią, że będzie można próbować ustalić tożsamość ofiar na podstawie badań DNA i odcisków palców. Nie wiadomo jednak, czy takie ślady pozostaną, zanim na rumowisko wkroczą amerykańscy specjaliści. Pentagon nie wie, czy Saddam zginął w ataku Przedstawiciele Pentagonu przyznali dzisiaj, że nie są pewni, czy Saddam Husajn zginął we wczorajszym ataku bombowym na budynek w Bagdadzie, gdzie miał przebywać. Generał Stanley McChrystal z Kolegium Szefów Sztabów powiedział na brefingu w Pentagonie, że atak był "bardzoskuteczny" i bomby trafiły w "cel wysokiej wartości", ale przyznał, że nie wiadomo, czy Saddam i jego synowie byli w zbombardowanym budynku. Rzeczniczka Pentagonu Victoria ("Torie") Clarke oświadczyła jednak, że jej zdaniem "nie ma znaczenia, czy Saddam Husajn został trafiony", ponieważ jego reżim jest bliski upadku.