Podczas swej podroży po irackich miastach sekretarz obrony USA Donald Rumsfeld za każdym razem podkreśla, że sprawy zmierzają w dobrym kierunku, maleje liczba ataków na żołnierzy, iracka policja i administracja przejmuje coraz więcej obowiązków, wzrasta poziom bezpieczeństwa. Jednak ten obraz jest mocno wyidealizowany. Od kilku dni część sklepów w handlowych dzielnicach Bagdadu jest zamknięta, inne zamykane są przed zapadnięciem zmroku. Jak mówią reporterzy RMF, kupcy boją się o swoje życie. Gdy amerykańscy żołnierze zniknęli z ulic miasta, ich miejsce zajęli złodzieje. - Gdyby byli Amerykanie byłoby bezpiecznie. Dziś nie widziałem żadnego patrolu. Każdy może wejść do sklepu i mnie okraść. Wejdzie z nożem i cóż mogę zrobić? Iracka policja jest bezradna, dlatego nie czuję się bezpiecznie - mówi jeden z irackich handlarzy. Kilkadziesiąt metrów od sklepu stoi dwóch policjantów. Przyznają, że wiedzą o napadach w ich dzielnicy, ale nic nie mogą zrobić. - Nie dostaliśmy jeszcze broni. Jak mamy walczyć z bandytami? Wysłali nas na ulice, ale z pustymi rękami. Nikt się z nami nie liczy - mówią rozgoryczeni funkcjonariusze. Takich patroli na ulicach stolicy jest coraz więcej, a Amerykanów coraz mniej. Ostatnie zamachy na siedzibę policji pokazują, że przestępcy czują się zaś bezkarnie.