Marcin Ogdowski: - Z badań opinii publicznej wynika, że odsetek osób niewierzących w Polsce jest znikomy - to zaledwie trzy procent populacji. Radosław Tyrała: - Czyli ponad milion osób. Jak dla mnie, całkiem sporo. A poza tym nie zapominajmy o jeszcze jednej kategorii respondentów tzw. osobach obojętnych. W których - co warto dodać - już Sobór Watykański II widział większe zagrożenie niż w zdeklarowanych ateistach. Bo, cokolwiek by o nich mówić, dla ateistów religia nie jest bez znaczenia. Tymczasem obojętnych ani ona ziębi, ani grzeje... Przeczytaj również tekst Romana Graczyka: Nasi ateiści świadczą o nas - Ci obojętni to spora grupa? - Są badania, które pokazują, że razem z ateistami mogą stanowić około 10 proc. populacji. A to daje niemal cztery miliony ludzi. W DUŻYM MIEŚCIE ŁATWIEJ - Dużo. Kto wśród nich dominuje - kobiety czy mężczyźni? - W badaniach, które przeprowadziłem, potwierdził się stary fenomen socjologii religii - statystycznie częstsza religijność kobiet. Moje badania z zasady były skierowane do osób niewierzących. Okazało się, że 70 proc. respondentów stanowili mężczyźni. - Co wiemy na temat ich wieku i stanu cywilnego? - Spośród 7,5 tys. osób, które zdecydowały się odpowiedzieć na moją ankietę, większość ma od 15 do 35 lat. I zapewne z powodu tego wieku niemal dwie trzecie respondentów jest stanu wolnego. W związkach małżeńskich znajduje się co trzecia osoba, pięć procent stanowią rozwodnicy, po jednym procencie - wdowcy i osoby w separacji. - W Polsce podejście do wiary różni się w mieście i na wsi. Czy w Twoich badaniach też widać tę różnicę? - Owszem. I nie jesteśmy tu niczym wyjątkowym, bo w badaniach na Zachodzie jedną z najważniejszych cech, obok płci, korelujących z postawą ateistyczną, było właśnie miejsce zamieszkania... - Im większe miasto, tym więcej ateistów? - Tak. 35 proc. moich badanych mieszka w miastach powyżej 500 tys. mieszkańców, a dalsze 25 proc. w miastach między 100 a 500 tys. Duże miasto to większa anonimowość i mniejsza presja społeczna - łatwiej więc być tu ateistą. No i jeszcze jedna zmienna - wskaźnik scholaryzacji - na wsi znacznie niższy. - A wykształcenie w kontekście stosunku do religii ma znaczenie. - Ogromne. Zdecydowana większość moich respondentów to osoby z wykształceniem średnim i wyższym. - Może jednak na wsi jest dużo więcej ateistów, niż na to wygląda, ale boją się do tego przyznać? - A może, z uwagi na gorszy dostęp do internetu na wsi, wielu nie miało okazji się do tego przyznać? Nie wiem i nie przesądzam tej kwestii. Chciałbym jednak podkreślić, że proponowałem anonimową ankietę internetową, o której ów przysłowiowy sąsiad spod sklepu nie byłby w stanie się dowiedzieć. IDEALNY PRZYKŁAD - NIEDZIELA - Ale to, czy chodzę do kościoła, czy nie, to już z pewnością by zaobserwował... - I mógłby się mocno pomylić. Bo okazuje się, że w Polsce można być niewierzącym - z racji jego ogólności wolę to określenie od słowa ateista - i jednocześnie chodzić do kościoła. - Z wyuczenia, przymusu, dla, często rustykalnej, celebry? - Badania dowodzą, że my, Polacy, jesteśmy przyzwyczajeni do tego, by takie ważne momenty w naszym życiu, jak narodziny, ślub lub śmierć, miały oprawę o charakterze religijnym. To pozostałości po religijności ludowej, nastawionej nie tyle na sferę wierzeń, co na sferę powtarzalnych, często bezrefleksyjnych praktyk, wykonywanych ze stałą częstotliwością. Oczywiście, u osób niewierzących akceptacji dla takich praktyk nie ma, ale mimo wszystko wiele z nich im ulega. Z reguły dzieje się to pod presją rodziny. W ten sposób skazuje się ich na styl życia niekonsekwentny względem wyznawanych przekonań i wartości. Dom jawi się zatem jako podstawowy czynnik konformizujący. Moi respondenci deklarują, że źródłem największych kłopotów związanych z ich stosunkiem do religii jest rodzina. Idealny przykład: niedziela. Wierzący rodzice oznajmiają, że czas iść do kościoła. No i pojawia się konflikt. Co gorsze, po tygodniu wybucha znowu. I znowu...