Generał Gregory Newbold w czasie konferencji prasowej w Pentagonie powiedział, że atak był aktem samoobrony. Większość celów znajdowała się na południe od Bagdadu, a jeden na północ od stolicy Iraku. Jak poinformował Newbold jej celem było pięć obiektów łączności, dowodzenia i kontroli, a głównie radary ułatwiające irackiemu wojsku atakowanie samolotów międzynarodowej koalicji, które od 1991 roku patrolują strefę zakazu lotów czyli obszar, na którym irackie maszyny obowiązuje zakaz latania. Dowództwo amerykańskiej armii tłumaczy atak potrzebą zagwarantowania bezpieczeństwa brytyjskim i amerykańskim siłom powietrznym patrolującym tę strefę. W ostatnich tygodniach irackie siły obrony przeciwlotniczej nasiliły ostrzeliwanie samolotów koalicji. - Operację przeprowadzono, ponieważ iracka obrona przeciwlotnicza zwiększała częstotliwość i techniczną precyzję swych działań. Stwarzało to coraz poważniejsze zagrożenie dla naszych samolotów i ich załóg - powiedział generał Newbold. W akcji uczestniczyły 24 amerykańskie i brytyjskie myśliwce i samoloty wielozadaniowe F-15, F-16 i F-18, stacjonujące w Arabii Saudyjskiej, Kuwejcie, oraz na lotniskowcu "USS Truman" w Zatoce Perskiej. Wszystkie już wróciły do swoich baz. Jak podała iracka telewizja w ataku zginęło pięć osób. Pentagon poinformował, że była to pierwsza antyiracka operacja sił koalicji poza granicami strefy zakazu lotów od grudnia 1998 roku, kiedy to samoloty Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii przeprowadziły czterodniową kampanię nalotów powietrznych na Irak. Pentagon dodał, że była to pierwsza akcja antyirackiej koalicji poza obszarem strefy. Generał Newbold powiedział, że samoloty koalicji nie przekroczyły jednak granicy strefy, tylko zaatakowały rakietami i bombami radary znajdujące się poza obszarem zakazu lotów. Jak poinformował sekretarz stanu Lawrence Eagleburger akcja potwierdza wolę nowej administracji, aby bardziej stanowczo przeciwstawić się agresywnym posunięciom reżimu Saddama Husajna. Decyzję o ataku podjął prezydent Stanów Zjednoczonych George W. Bush pełniący funkcję naczelnego dowódcy amerykańskiej armii. Jak oświadczył Pentagon akcja nie jest dowodem zmiany dotychczasowej polityki. Rzecznik prezydenta, Ari Fleischer nazwał atak rutynowym działaniem. Amerykańska administracja próbuje także na drodze dyplomatycznej skłonić Sadama Husajna do przestrzegania rezolucji ONZ. Prezydent USA ostrzegł Saddama Husajna, że jeśli Irak nie zaprzestanie produkcji broni masowego rażenia Stany Zjednoczone podejmą, jak się wyraził George W. Bush, "stosowne działania". Na razie Waszyngton zamierza dokładnie przyglądać się poczynaniom Bagdadu. Posłuchajcie też relacji korespondenta RMF FM w Waszyngtonie - Grzegorza Jasińskiego. Rzecznik brytyjskiego Ministerstwa Obrony ograniczył się jedynie do potwierdzenia, że samoloty RAF-u faktycznie wzięły udział w nalotach. Oczywiste jest to, że zgodę na ich przeprowadzenie wydał premier Tony Blair. Nie wszyscy politycy zgadzają się jednak z decyzjami podejmowanymi na Downing Street. Jeden z najbardziej szanowanych posłów do Izby Gmin Tony Ban zamierza domagać się nadzwyczajnej sesji parlamentu, na której wydarzenia wczorajszego dnia poddane zostałby dyskusji. Jak powiedział brytyjski poseł tych nalotów nie da się usankcjonować w oczach międzynarodowego prawa. Jego zdaniem doprowadzą one jedynie do wzrostu napięcia w rejonie Bliskiego Wschodu, który już i tak cierpi z powodu konfliktu Izraela z Palestyńczykami.