Jak zareagowało kierownictwo Wisły na odrzucenie przez niego oferty zatrudnienia? Czy naprawdę rozgorzał konflikt między nim a trenerem Marcinem Broszem? Dlaczego Richmond Boakye nie został ekstraklasowym bombardierem? I ilu kontrkandydatów musiał pokonać Jan Urban, żeby dostać robotę w Zabrzu? Otwarcie opowiada o tym Artur Płatek, który nowy sezon rozpocznie w starej i sprawdzonej roli - jako człowiek odpowiedzialny przy Roosevelta za pion sportowy. Łukasz Żurek, Interia: Jan Urban znowu w Górniku Zabrze. Co przemawia za tym, że jego powrót do klubu po ponad 20 latach okaże się inwestycją bez skazy? Artur Płatek: - To jedna z najbardziej oczywistych postaci, która mogła się w Zabrzu pojawić i tutaj pracować. Do takiego wniosku dojdzie każdy, kto popatrzy na karierę piłkarską Jana Urbana, szczególnie na okres spędzony w Górniku, a także na jego trenerskie CV. Mówimy o człowieku, którego nikomu nie trzeba przedstawiać. Mam nadzieję, że ten wybór będzie procentował na boisku. Liczymy na wysoką frekwencję na trybunach i wspólną radość z osiąganych wyników. Marcin Brosz na dzień dobry podpisał dwuletnią umowę. Teraz wraca do klubu zasłużona postać i dostaje tylko rok kontraktu. Ostrożność? - To nie ostrożność. Schemat 1+1, czyli rok umowy z opcją prolongaty o kolejny sezon. Tak konstruujemy teraz klubowe kontrakty, zresztą w tym przypadku taka oferta wyszła też ze strony trenera. Dajemy sobie taki okres, żeby wykazać, że jesteśmy w stanie właściwie współpracować i kierować Górnikiem w dobrym kierunku. Czyim pomysłem był Jan Urban? Mimo że wybór wydawał się oczywisty, przez lata na liście trenerów Górnika pojawiały się inne nazwiska. - Nie chcę wskazywać jednej osoby, bo myśleliśmy bardzo podobnie. Można obrazowo powiedzieć, że to był pomysł kibiców Górnika. Jestem przekonany, że gdybyśmy zrobili sondaż z pytaniem, kto powinien objąć stanowisko pierwszego trenera, to Jan Urban w każdym momencie znalazłby się w pierwszej trójce. Kibice zawsze chcą przede wszystkim zwycięstw. Janek jest takim trenerem, który swoją osobowością pociągnie zespół za sobą. Bardzo na to liczę. Z iloma szkoleniowcami rozmawialiście w ostatnich tygodniach? - Nie rozmawialiśmy z innymi trenerami. Od początku było jasne, że chcemy mieć u siebie Jana Urbana. Przez chwilę wydawało się, że to nie pan będzie go witał w Zabrzu. Co spowodowało, że nie przyjął pan propozycji zatrudnienia w Wiśle Kraków? - Najkrócej mówiąc - czas. Jak to rozumieć? - Takie decyzje podejmuje się wcześniej. Nie w momencie, kiedy trzeba już zaplanować i przygotować zespół do nowego sezonu. Inna sprawa, że nie zostawia się drużyny, która jest w fazie przebudowy. Mam bardzo dobry kontakt z właścicielami Wisły. Czas był jednak czynnikiem kluczowym w naszych rozmowach. Mam ważną jeszcze przez rok umowę z Górnikiem. Dlatego podziękowałem. Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie Sprawdź! Zakładam, że szefowie Wisły nie byli zadowoleni z pana odpowiedzi. - To ludzie rozumiejący futbol, więc rozumieli również moje argumenty. Umowy i ustalone wcześniej terminy są po to, żeby je respektować. Na dzisiaj jestem w Zabrzu i tutaj otwieramy nowy rozdział w projekcie, w którym uczestniczę już od dwóch i pół roku. Będę z całych sił szukał takich rozwiązań, które pozwolą nam zbudować zespół prezentujący się w Ekstraklasie lepiej niż wiosną tego roku. Mimo naszego ograniczonego budżetu - bo nie jest tajemnicą, że w lidze większość klubów ma znacznie większe możliwości niż Górnik. Wisła sobie poradzi bez Artura Płatka? - W Wiśle mnie dzisiaj nie ma, ale wierzę, że poradzi sobie każdy ligowy klub. Bo silne kluby to silna liga, a silna liga to większy prestiż i marka piłkarzy w Europie. Moja rola w tym, by w tej silniejszej lidze w górę szedł Górnik. Górnik, który nie stracił dyrektora sportowego i ma nowego trenera. To jest ten moment, w którym należy sprecyzować cel na kolejny sezon? - Jeszcze nie. Na razie rozmawiamy. Cele zaczniemy ustalać, kiedy będziemy wiedzieć, jaką kadrą dysponujemy na nowy sezon. To kwestia fundamentalna. Czego w letnim okienku transferowym powinni się spodziewać sympatycy Górnika? - Myślę, że to będzie bardzo specyficzne okienko. Jest bardzo wiele niewiadomych na rynku zagranicznym. Sporo kwestii doczeka się późnego rozstrzygnięcia - dopiero po mistrzostwach Europy albo w ich końcowej fazie. Mam na myśli transfery pomiędzy dużymi europejskimi klubami. Jakie to ma dla nas znaczenie? To jest łańcuch, system naczyń połączonych. Pieniądze spływają z jednego wielkiego klubu do drugiego, a potem ma to przełożenie na to, co dzieje się w mniej zamożnych ligach. Oczywiście mamy określoną grupę graczy, których chcemy pozyskać. W kilku przypadkach na pewno będziemy szli w kierunku polskich zawodników. To efekt rozczarowania, jakim okazał się Richmond Boakye? Na polskich boiskach miał zostać postrachem bramkarzy. Nie pokonał żadnego. - Po prostu trudno będzie znaleźć na rynku polskim napastnika, który zagwarantuje nam kilkanaście bramek w sezonie. A czy Boakye okazał się rozczarowaniem? Nie spełnił naszych, ale też swoich oczekiwań. Złożyło się na to kilka czynników - przede wszystkim to, że kiedy do nas przyszedł, jego przygotowanie fizyczne nie było optymalne. Co poza tym? - Na pewno też frustracja, która zrodziła się w nim po tym, jak w kilku pierwszych meczach nie wykorzystał bramkowych okazji. Ta frustracja narastała, a potem zamieniła się w rezygnację - w taką niewiarę, że tę kartę da się jeszcze odwrócić. We wszystkich klubach, w których grał wcześniej, zdobywał bramki. To nie jest chłopak, któremu trzeba tłumaczyć, jak się to robi. Ktoś się śmiał, że może podmieniono go nam w samolocie na starszego brata - że może to nie prawdziwy Boakye przyleciał. Nie było wam jednak do śmiechu. - Na treningu rzeczywiście to był zupełnie inny zawodnik. Dziś go nie ma w Górniku, więc nie ma co rozdzierać szat. Musimy teraz znaleźć piłkarza, który będzie regularnie strzelał gole. Nie jest to łatwe, bo za takich graczy dużo się płaci. Ale spróbujemy. I będzie to ponownie obcokrajowiec. - Tak. Jeśli chodzi o snajpera, w orbicie naszych zainteresowań są głównie obcokrajowcy. Na polskim rynku tych najlepszych napastników mają tylko największe kluby. Jeżeli pojawi się jeden czy drugi młody i utalentowany Polak, to ceny za nich są takie, że na tę chwilę nie tylko Górnika na to nie stać. Budżet nie zostanie podreperowany sprzedażą kilku zawodników? - Trudno w tej chwili wyrokować. Są wstępne zapytania menadżerów, ale nie konkretnych klubów. Nazwiska to sprawy oczywiście całkowicie tajne. Na razie jest w tym wszystkim jedna pozytywna rzecz - pomimo słabej rundy wiosennej wartość naszych zawodników skoczyła na transfermarkcie bodaj z 9,5 mln na 13 mln euro. To ewenement. Ale świadczący o tym, że ten zespół ma potencjał, choć nie zawsze wiosną widzieliśmy to na boisku. Wyjaśnijmy na koniec istotną rzecz. Był pan skonfliktowany z trenerem Marcinem Broszem? Poszła fama, że któryś z was musiał z Górnika odejść. - Powiem panu, że z Marcinem Broszem normalnie rozmawiałem wczoraj przez telefon. Nie wiem, dlaczego ktoś wypisuje podobne sensacje. Na pewno nasze spojrzenie na zespół i na klub były inne. To nie ulega wątpliwości. Ale nie była to taka rozbieżność, by ktokolwiek mógł nazwać to konfliktem czy choćby totalną różnicą zdań. Słyszałem zresztą, że zamierzamy pracować razem gdzieś poza Górnikiem. To też jedna z ciekawszych teorii w ostatnich dniach... Rozmawiał Łukasz Żurek PKO Ekstraklasa - wyniki, końcowa tabela, klasyfikacja strzelców