"Dust to dust, ashes to ashes". Myślałam, że dostanę ataku serca, słysząc rozmowę przechodzących koło mnie gości. Jeden z nich stwierdził, że "szkoda, iż nikt z jego rodziny nie zginął - "mógłby wtedy z bliska popatrzeć na prezydenta Busha". Tu i ówdzie ludzie noszą girlandy kwiatów na szyjach - mieszkańcy Hawajów przysłali je do Nowego Jorku w ramach solidarności w bólu i żalu. Wspomniałam wcześniej, że organizacja uroczystości miała pewne mankamenty - na przykład głośnik włączono dopiero po prawie godzinie. Innym niedociągnięciem było nieporozumienie w sprawie miejsca, gdzie rodziny mogły dostać wstążeczki umożliwiające im przejście w centrum "strefy zero". Stojąc tuż przy barierkach, widziałam wielu pogrążonych w żałobie ludzi wysyłanych "od Annasza do Kajfasza". Koło jedenastej rano ludzie zaczęli powoli opuszczać miejsce uroczystości. Wracające stamtąd grupy strażaków, żałobników, policjantów były witane oklaskami przez tłumy - zupełnie tak samo jak rok temu na skrzyżowaniu Canal Street i West Side Highway. Na schodkach kościoła rozwinięte były ogromne zwoje papieru, na których ludzie mogli się wpisywać. Park wokół urzędu miasta zamknięty - jedyną osobą, którą zobaczyłam tam, był mężczyzna odkurzający chodniki. Porządki przed popołudniową wizytą Busha. POłUDNIE Przechodząc przez Prince Street, przez przypadek natrafiłam na galerię, którą odwiedziłam niecały rok temu. Wystawione są tam zdjęcia związane z WTC, zrobione przez fotografów-amatorów przed i po 11 września. Można było tam także zobaczyć film dokumentalny pt. "Pierwsze 24 godziny". Tuż po tragedii "strefa zero" była zamknięta na długi czas - kamery telewizyjne nie miały tam wstępu. Przez zupełny przypadek, dopiero po roku zobaczyłam, jak naprawdę mógłby wyglądać koniec świata od środka. WIECZÓR W telewizji Bush przemówił, mając w tle oświetloną Statuę Wolności. Teleprompter odbijał mu się na garniturze. Po raz kolejny obejrzałam film dokumentalny zrobiony przez dwóch braci, Francuzów - ten sam, który TVP pokazała niedawno polskim telewidzom. Koło północy udałam się na promenadę brooklyńską - zimno, wietrznie i pusto. Rok temu południe Manhattanu bylo jedną wielką czarną dziurą z przemykającymi karetkami, wozami strażackimi i policyjnymi. Rok później to samo miejsce było przepięknie oświetlone, ale puste i przyprawiające o dreszcze. PS. Tam, gdzie znajdowaly sie budynki WTC, dzisiaj można zobaczyć ogromną, wyczyszczoną z gruzu dziurę w ziemi. Po jednej stronie to, co kiedyś było parkingiem podziemnym, wygląda teraz jak półki w spiżarce. Wiele budynków wokół jest pokrytych czarną siatką przeciwkurzową. Większość z nich jest zniszczona, w większym lub mniejszym stopniu. Mieszkańcy Cedar Street cały czas nie mogą wrócić do swoich domów. Mieszkania są zakurzone i w całości pokryte pleśnią. Po roku od tragedii dla wielu ludzi życie wróciło do normy. Dla tysięcy, setek tysięcy może ta norma będzie pojęciem abstrakcyjnym.