Słuchając radia koło godziny szóstej nad ranem, dowiedziałam się, że ludzie ustawiają się tam, gdzie stały kiedyś budynki World Trade Center. W drodze do metra przeszłam kolo budynku straży pożarnej - flaga na maszcie spuszczona do połowy. W samym metrze mnóstwo policjantów. Koło godziny ósmej rano wysiadłam przy Chambers Street. Tuż przede mną kolejka - okazało się, że stojący w niej ludzie, to rodziny ofiar - każda osoba musiała odebrać specjalnie oznaczoną wstążeczkę. Bez wstążeczki nikt nie miałyby szans przedostać się w centrum wydarzeń. Dowiaduje się, ze "zwykli" ludzie nie mają wstępu do Strefy Zero, ze wzgledów bezpieczeństwa. Udaje mi się znaleźć miejsce tam, gdzie przechodzą lub przejeżdżają samochodami dygnitarze. Tuż przed moim nosem pojawiła się limuzyna z panem Powellem, a parę metrów dalej, w obstawie, przeszedł burmistrz Giuliani. Rozczarowanie wielkie - dopiero po godzinie zostały włączone głośniki o wielkiej mocy, tak by każdy mógł wsłuchiwać się w nazwiska ofiar wyczytywanych jedno po drugim. Ja skorzystałam z maleńkiego telewizorka, który był częścią wozu transmisyjnego. W pewnym momencie podszedł do mnie jakiś starszy pan i poprosił o rozmowę. Pierwszym pytaniem było: "Czemu tutaj przyszłaś?". Gdy się okazało, że jest z New York Times nie chciałam z nim rozmawiać, bo w tym, a nie innym momencie nie byłam w stanie odpowiedzieć na bezsensowne pytanie. Ciąg dalszy nastąpi .