Potwierdzają to opublikowane przez "Financial Times" wyniki przedwyborczych sondaży przeprowadzonych przez Instytut Gallupa. Według nich aż 3/4 wyborców stwierdziło, że to przede wszystkim kwestia wojny w Iraku, a nie jak zazwyczaj przy wyborach do Kongresu sytuacja gospodarcza kraju, była najczęściej brana pod uwagę przy podejmowaniu wyborczych decyzji. Dzięki takiemu nastawieniu przeważającej części opinii publicznej elekcja, w której Amerykanie wybierali kandydatów do Izby Reprezentantów, 1/3 Senatorów, 38 gubernatorów i licznych urzędników stanowych niższego szczebla, stała się przede wszystkim okazją do wyrażenia niezadowolenia z prowadzonej przez prezydenta George'a W. Busha polityki bliskowschodniej. Znamienną cechą burzliwej kampanii wyborczej było to, że zarówno demokraci jak i republikanie dystansowali się od polityków, którzy we wcześniejszych elekcjach byli gwarantem ich sukcesu wyborczego. Senator John Kerry, kontrkandydat Georga Busha w ostatnim wyścigu prezydenckim, zaszkodził swym demokratycznym kolegom niefortunną wypowiedzią o "nieukach", którzy utknęli w Iraku. Wywołało to wściekłość rodzin amerykańskich żołnierzy i skłoniło demokratycznych kandydatów do wystosowania do senatora apelu, by nie udzielał im już więcej swego poparcia. W przypadku republikanów niechęć do zbyt ścisłego utożsamiania się z niepopularnym Georgem Bushem dała o sobie znać jeszcze silniej. Z wyraźną dezaprobatą komentował politykę Białego Domu ubiegający się o reelekcję kalifornijski gubernator Arnold Schwarzenegger, natomiast republikański kandydat na fotel gubernatora Florydy, Charlie Crist, wycofał się ze wspólnego występu z prezydentem Bushem na jednym z wieców z obawy, że zaszkodziłoby to jego kampanii. Zarówno Schwarzenegger, jak i Crist wybory wygrali. Te pojedyncze sukcesy nie zdołały jednak zapobiec triumfowi odniesionemu w tych wyborach przez demokratów, którzy po trwającej od 1994 roku przerwie odzyskali kontrolę nad amerykańskim Kongresem, uzyskując 232 mandaty w Izbie Reprezentantów i 51 mandatów w Senacie. Ten niewątpliwy sukces przypisać jednak należy raczej powszechnemu rozczarowaniu republikańską administracją, aniżeli autentycznej popularności Partii Demokratycznej w społeczeństwie. Sytuację tę dobrze obrazuje przykład Południowej Dakoty, gdzie w walce o urząd lokalnego szczebla zniechęceni do Republikanów wyborcy oddali swój głos na zmarłą dwa miesiące przed wyborami demokratyczną kandydatkę, której imię przez pomyłkę nadal widniało na karcie do głosowania. "Ameryka przemówiła! Kraj chce zmian!" - wykrzykiwała tuż po wyborach nowa przewodnicząca Izby Reprezentantów, demokratka Nancy Pelosi. Jak podkreślają jednak niemal wszyscy komentatorzy, wyniki wyborów do Kongresu nie przyniosą żadnego istotnego przełomu w amerykańskiej polityce wobec Iraku. Bush nadal jest bowiem prezydentem, a to w jego gestii leży polityka zagraniczna. Otrzymanie od wyborców żółtej kartki w postaci porażki republikanów wymusiło wprawdzie na nim zgodę na dymisję sekretarza obrony Donalda Rumsfelda i mianowanie na jego miejsce byłego szefa CIA Roberta Gates'a, ale jest to tylko zmiana wizerunku administracji a nie zapowiedź poważnej redukcji zaangażowania Ameryki na Bliskim Wschodzie. Potwierdza to zresztą sam prezydent oświadczając, iż: "Amerykanie nie przestaną wspierać irackiej demokracji". - Musimy kontynuować naszą misję - wtóruje mu wiceprezydent Cheney. Nie zanosi się także na to, że motorem radykalnych zmian stanie się zdominowany przez demokratów Kongres. Demokratyczni liderzy coraz częściej mówią, że wycofać się z Iraku można dopiero po wygranej. Brakuje im jednak planu, jak to zrobić. Spodziewać się zatem można z ich strony co najwyżej nacisków na Biały Dom mających na celu zmniejszenie lub przegrupowanie amerykańskich sił zbrojnych na tym obszarze, a także powołania komisji kongresowych badających sprawę broni masowego rażenia czy nielegalnego podsłuchiwania amerykańskich obywateli. Oznacza to, że nadchodzące dwa lata upłyną pod znakiem ciągłych sporów republikańskiego prezydenta z demokratycznym w większości Kongresem oraz przygotowaniami obu głównych partii do prezydenckiej kampanii 2008. - Kongres się zmienia, problemy pozostają - komentuje powyborczą sytuację George W. Bush. Michał Stempij