Bezpośrednią przyczyną wybuchu konfliktu było uprowadzenie 12 czerwca przez grupę bojowników Hezbollahu dwóch izraelskich żołnierzy i zabicie trzech innych. - To, co dziś zrobiliśmy, to jedyna realna droga do wypuszczenia osób przetrzymywanych w izraelskich więzieniach - tłumaczył wówczas całą akcję lider Hezbollahu Hasan Nasrallah. - Nie można normalnie żyć z pistoletem przyłożonym do głowy - odpowiadał mu premier Izraela Ehud Olmert, usprawiedliwiając przed światową opinią rozpoczęcie 12 lipca, po zakończonych fiaskiem negocjacjach dyplomatycznych, inwazji na Liban. Olmert mówił o sytuacji w jakiej jego państwo znajduje się od 2000 r., kiedy to armia izraelska wycofała się z terenów południowego Libanu. Od tamtego czasu Izrael wielokrotnie padał ofiarą ataków rakietowych dokonywanych przez Hezbollah z tego obszaru. Porwanie było kroplą, która przepełniła kielich. Jak słusznie wskazywali zagraniczni komentatorzy, eskalację kryzysu izraelsko-libańskiego rozpatrywać należy w połączeniu z kwestią palestyńską. Atak Hezbollahu nie był przypadkowy - nastąpił w czasie, gdy Izrael znajdował się w stanie wojny z palestyńskim Hamasem, chcąc wymusić na nim powstrzymanie ataków rakietowych i zwrot uprowadzonego na początku czerwca żołnierza, a więc cele identyczne do tych, jakie chciano osiągnąć w wyniku konfrontacji z Hezbollahem. Prowokacja Hezbollahu miał na celu przede wszystkim wspomożenie Hamasu w walce, zmniejszenie militarnej presji Izraela na Strefę Gazy oraz zmuszenie go do podjęcia ryzykownej wojny na dwa fronty. Oprócz sprawy palestyńskiej tłem dla konfliktu libańskiego jest kwestia Iranu i Syrii. Hezbollah powszechnie uznaje się bowiem za "przedłużone ramię" Iranu, a Syria służy tej organizacji za kanał przerzutowy broni na teren Libanu. Oba państwa miały swój interes w konflikcie - dla Iranu osłabienie Izraela i sukces Hezbollahu sprzyjają osiągnięciu przez to państwo supremacji na Bliskim Wschodzie. Ponadto wszelkie walki Izraela z sąsiadami odciągają uwagę opinii światowej od prowadzonego przez Iran programu atomowego. Syria natomiast upatruje w konflikcie szansę na powrót Izraela do granic z 1967 i odzyskania przez nią utraconych wówczas Wzgórz Golan. Zobacz nasz raport specjalny: Wojna w Libanie Odwetowa inwazja Izraela spotkała się z mieszanymi reakcjami na świecie. Wiele państw zarzucało mu zbyt łatwą rezygnację z prób rozwiązania konfliktu drogą mediacji. Izrael wskazywał jednak, że nie miał innego wyjścia. Już od kilku lat rezolucje ONZ wzywały Hezbollah do rozbrojenia, a rząd Libanu do przejęcia kontroli nad całością kraju, ale bez rezultatu. - Co jeszcze może zrobić Izrael, skoro rezolucje ONZ są ignorowane, a siły międzynarodowe bezsilne? - pytał premier Olmert. O ile opinia międzynarodowa uznawała prawo Izraela do zbrojnej obrony, o tyle protesty budziła rosnąca liczba ofiar wśród libańskich cywilów. Niszczenie przez Izrael infrastruktury i obiektów cywilnych, w wyniku których cierpieli przede wszystkim niewinni Libańczycy, nie było jednak przypadkowe - Izrael chciał tym samym obrócić libańską ludność, zwłaszcza sunnitów i chrześcijan, przeciwko szyickiemu Hezbollahowi. Nadzieje Izraela nie ziściły się jednak, Libańczycy zwrócili się bowiem w większości przeciwko izraelskiemu najeźdźcy. Kalkulacje Izraela nie okazały się jednak zupełnie bezpodstawne. Wywołały pewną niechęć do Hezbollahu wśród libańskich sunnitów, którzy obarczyli tę organizację winą za sprowokowanie wojny. Sam Nasrallah zdawał sobie z tego sprawę, obiecując tuż po zakończeniu konfliktu pomoc Hezbollahu w odbudowie kraju. Konflikt izraelsko-libański spowodował cierpienie setek tysięcy ludzi, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia swoich domów. Pomoc Libańczykom w trakcie trwania ataków zapewniła m.in. przybyła do Libanu na początku sierpnia misja rekonesansowa Polskiej Akcji Humanitarnej. Względna tolerancja światowej opinii i ONZ dla działań Izraela skończyła się 30 lipca, kiedy to izraelskie samoloty, argumentując, że namierzyły siedzibę szyickich bojowników, ostrzelały trzypiętrowy dom w miejscowości Kana, w wyniku czego życie straciło 57 cywilów. Wydarzenie to przybliżyło zakończenie konfliktu, co nastąpiło na mocy obowiązującej od dnia 14 sierpnia rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ, nakazującej obu stronom natychmiastowe i bezwarunkowe zaprzestanie działań wojennych oraz likwidację i rozbrojenie Hezbollahu. Pokoju w południowym Libanie pilnować miał 15-tysięczny kontyngent żołnierzy ONZ (w ramach którego znalazło się 320 żołnierzy z Polski) oraz armia libańska. W tym trwającym 34 dni konflikcie po obu stronach zginęło ponad tysiąc ludzi. Większość z ponad 800 libańskich ofiar to cywile. Po stronie izraelskiej zginęło 139 osób, w tym 39 żołnierzy. Trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, kto w tym konflikcie odniósł zwycięstwo. Za cel premier Olmert stawiał sobie uwolnienie porwanych żołnierzy oraz całkowite zniszczenie Hezbollahu, tak by ostatecznie uchronić się przed jego atakami rakietowymi, nękającymi od dłuższego czasu Izrael. Jednak, jak słusznie komentowali specjaliści ds. międzynarodowych, zwłaszcza drugi z tych celów był niemożliwy do osiągnięcia. Wojna państwa z terrorystyczną organizacją, jak w przypadku starcia Izraela z Hezbollahem, jest typowym przykładem konfliktu asymetrycznego. W starciu takim państwo, kierujące się racjonalną taktyką i wyposażone w nowoczesną broń, przegrywa z fanatyczną partyzantką walczącą w imię ideologii lub religii, o czym przekonali się Amerykanie zmagający się podczas wojny wietnamskiej z Wiet-kongiem, a obecnie na Bliskim Wschodzie z Al-Kaidą. W przypadku konfliktu asymetrycznego niemożliwe jest zupełne unicestwienie przeciwnika. Można go jednak znacznie osłabić przez zniszczenie jego potencjału militarnego i ludnościowego. Jeśli kierować się wyłącznie zakładanymi przez Izrael przed rozpoczęciem inwazji celami, uznać można, że konflikt ten został przez niego przegrany. Uprowadzonych żołnierzy do dziś nie udało się odnaleźć, a Hezbollah nie został całkowicie rozbity. Izrael zdołał jednak osiągnąć w tej wojnie wszystkie realne cele: Hezbollah został w końcu wyrzucony z południowego Libanu, a jego zasoby militarne znacznie zredukowane. Michał Stempij