Halina G. starła się dziś dowieść, że wszystko, co robiła - także i tego pamiętnego wieczora, 11 kwietnia 2001 - robiła na polecenie "Baraniny", swojego mocodawcy. On to kazał jej wyjść z lokalu, nie ujawniając swoich intencji. "Inka" wykonywała polecenia bez pytania, zastanowienie, refleksji. - Gdybym wiedziała, że ma zginąć nie wyprowadziłabym go na zewnątrz - mówiła Halina G. - Zastrzelenie było dla mnie całkowitym zaskoczeniem. Oskarżona wyjaśniała także, dlaczego na początku zamiast Tadeusza M. wskazała inną osobę, jako domniemanego mordercę Jacka Dębskiego. Stwierdziła, że bała się o swoje życie. Zdaniem pełnomocnika żony Dębskiego, mec. Andrzeja Werniewicza zarówno złożone oświadczenia, jak i zeznania ze śledztwa są niewiarygodne i pełne sprzeczności. - Ja to wykazałbym przy pomocy bardzo szczegółowych pytań. I tego oskarżona się po prostu bała, bo - powiem krótko - na pewno nie wyszłaby z tej walki zwycięsko. Według mec. Werniewicza właśnie dlatego Inka nie chce odpowiadać na jego pytania. Zagadką pozostaje, dlaczego zabójca oszczędził "Inkę" - jedynego świadka egzekucji. Halina G. twierdzi, że najprawdopodobniej zabójca ocenił, że jest osobą, do której można mieć zaufanie. Baranina mówi, że to policja chciała go otruć Jeremiasz B., "Baranina" twierdzi, że chciała go otruć austriacka policja. Poinformował o tym dzisiaj jego obrońca. W środę nad ranem, o godzinie 4.40, personel więzienny zorientował się, że Jeremiasz B. jest nieprzytomny. Natychmiast wezwano lekarza i pielęgniarkę. "Baranina" został przewieziony do jednego z wiedeńskich szpitali z objawami zatrucia. Jeszcze w środę, kiedy okazało się, że jego życiu nic nie zagraża, przewieziono go z powrotem do aresztu i umieszczono w znajdującym się tam szpitalu, a potem w specjalnie zabezpieczonej celi. Wczoraj agencja APA poinformowała, że 57-letni Jeremiasz B., który początkowo odmawiał zeznań na temat zatrucia, później podał do protokołu, że padł ofiarą zamachu. Oświadczył, że po przeszukaniu, które przeprowadzono we wtorek w jego celi, został uderzony i obalony na podłogę. Utrzymuje, że następnie ktoś musiał wlać mu jakiś płyn do ust, ale on sam niczego nie pamięta. Media austriackie informowały, że "Baranina" wypił środek czyszczący, zawierający substancję do rozpuszczania wapnia (odkamieniacz). Mówiono o próbie samobójstwa. Przeszukanie, na czas którego Baraninę wyprowadzono z celi, odbyło się z polecenia sędziego. W celi znaleziono telefon komórkowy, przez który oskarżony usiłował wpływać na licznych świadków w swym procesie o zlecenie zabójstwa Dębskiego - przypomina APA. Dzisiaj obrońca "Baraniny" Karl Bernhauser powiedział austriackiej agencji, że jego klient uważa, iż chciała go otruć specjalna jednostka austriackiej policji - "Soko Nord", która od pewnego czasu prowadzi przeciwko niemu śledztwo. Obrońca "Baraniny" twierdził dzisiaj, że o samobójstwie nie było mowy. - Coś mu dodano do herbaty - powiedział. Jeremiasz B. szarpał się podobno z policjantami z "Soko Nord", którzy we wtorek rewidowali jego celę. - B. odniósł liczne obrażenia (...) zadrapania na rękach i na piersi, obrażenia głowy i szyi - powiedział Bernhauser. Na czas rewizji "Baraninę" przeprowadzono do innego pomieszczenia. Kiedy prowadzono go z powrotem, zachciało mu się pić - relacjonuje APA wypowiedź obrońcy. - Ponieważ jego zmysły smaku i węchu są przytępione, niczego nie zauważył. Napił się herbaty. Zrobiło mu się niedobrze i upadł. Jeremiasz B. jest przekonany, że to funkcjonariusze "Soko Nord" dodali czegoś do herbaty. Proces "Baraniny", który miał szanse zakończyć się w ostatnią środę, został odroczony do 19 maja. Wczoraj APA informowała, że obrońca Jeremiasza B. wystąpił z wnioskiem o badanie psychiatryczne swojego klienta, "ponieważ zaczął wątpić w jego poczytalność".