Wtedy kosztowne procedury zaradcze byłyby stosowane jedynie w wypadku obecności niesławnego H5N1. Taką właśnie metodę wykrywania niebezpiecznego wirusa zaprezentowali naukowcy ze Stanów Zjednocznonych, Korei i Japonii. Podstawą "wykrywacza ptasiej grypy" okazały się elektrody wykonane z węglowej nanorurki, zakończonej kontaktami elektrycznymi z tytanu i złota. Po przecięciu rurki za pomocą strumienia jonów uzyskuje się z niej dwie elektrody oddalone od siebie o 27 nanometrów. Jest to odległość odpowiadająca odcinkowi DNA, zawierającemu jeden z podstawowych genów wirusa H5N1. Następnie naukowcy rozpięli między elektrodami jedną z nici tego genu i przepuścili przez układ prąd elektryczny. Okazało się, że gdy elektrody łączy pojedyncza nić DNA, płynący przez nią prąd osiąga natężenie mniejsze niż jeden pikoamper. Jeśli owa nić połączy się z inną połówką łańcucha DNA o sekwencji zasad pasującej do wzorca, pomiar prądu daje wynik aż 25 do 40 pikoamperów. Wartość tak okazała się dużo wyższa niż w przypadku przyłączenia nici o "niewłaściwej" sekwencji. Jak widać, wykorzystując nanorurki, można pokusić się o zbudowanie detektora DNA, który natychmiast po wprowadzeniu próbki mógłby dokonać pomiaru prądu i - w wypadku pozytywnego wyniku - uruchomić sygnał ostrzegawczy. W naukowym żargonie nazywałoby się to bezpośrednim pomiarem przepływu ładunków elektrycznych przez DNA. Przemysław Kobel