Prozac w 1988 r. wprowadził na rynek amerykański koncern farmaceutyczny Eli Lilly. Był to antydepresant trzeciej generacji, który zapoczątkował nową grupę leków tzw. wychwytu zwrotnego serotoniny (SSRI - Selective Serotonin Reuptake Inhibitor). Jego działanie polega na zwiększeniu w mózgu poziomu serotoniny, neuroprzekaźnika poprawiającego samopoczucie. Sukces nowego leku był tak duży, że w USA zaczęto spekulować, że może być podawany ludziom, którzy nie mają depresji, a jedynie odczuwają spadek nastroju. Zaczęto próbować leczyć farmakologicznie również osoby, które mają problemy wyłącznie emocjonalne, takie jak poczucia niskiej wartości, brak pewności siebie i wahania nastroju. Przekonywał o tym Peter Kramer w książce "Wsłuchując się w prozac". Pisał, że prozac i cała grupa leków SSRI pomaga w usuwaniu objawów depresyjnych, abstynencyjnych, bulimii czy nerwicy natręctw. Środki te poprawiają ogólne samopoczucie, wzmacniają psychicznie i zwiększają odporność na stres. Wraz z psychoterapią mogą nawet doprowadzić do zmian osobowości, które trudno byłoby osiągnąć innymi metodami. W podobnym tonie napisana jest powieść Elizabeth Wurtzel "Prozac Nation", która stała się bestsellerem i doczekała się ekranizacji w 2001 r. Autorka opisuje w niej studentkę dziennikarstwa, która jest chwiejna emocjonalne i zaczyna sięgać po narkotyki. Trafia do lekarki, która przepisuje jej prozac - cudowny lek na wszelkie nieszczęścia. Jej życie zmienia się na lepsze, choć zaczyna dostrzegać, że coraz bardziej uzależnia się od leku. Nie wszyscy specjaliści podzielali entuzjazm wobec "tabletki szczęścia". Prof. David Healy z Cardiff University, autor książki "Pharmageddon. The Drug Industry's Grip on Our Health and Lives", twierdzi, że ogromny sukces prozacu to przede wszystkim skutek znakomitego marketingu firmy, producenta leku. Starano się wywołać wrażenie, że niemal wszyscy potrzebują tego środka, żeby w zwariowanych czasach poprawić sobie nastrój i lepiej funkcjonować. Wraz z upływem lat zaczęły się ukazywać krytyczne publikacje o antydepresantach. W 2008 r. ukazała się metaanaliza 35 badań klinicznych fluoksetyny, a także innych leków na depresję, takich jak paroksetyna, nefazodon i wenlafaksyna. Sugerowano, że ich skuteczność niewiele odbiega od placebo. Pojawiły się artykuły, w których przekonywano, że prozac nie pomaga większości pacjentów chorującym na depresję. Zaczęto mówić o "micie prozaku". Dziś opinie na temat prozacu i innych antydepresantów są bardziej wyważone. Nie stały się one lekami poprawiającymi samopoczucie. Zbadano, że wzrost poziomu serotoniny w mózgu wcale nie zwiększa poczucia szczęścia. Prozac nie działa od razu, potrzeba zwykle 2-4 tygodni, żeby pacjent odczuł jakąś poprawę. Przydatny jest wyłącznie u osób cierpiących na depresję lekką i średnio nasiloną. Zaletą zaś jego jest, że może być stosowany w dłuższym okresie, nawet wielu lat. Leki przeciwdepresyjne są powszechnie stosowane po obu stronach Atlantyku. Trudno już wyobrazić sobie życie codziennie Europejczyków i Amerykanów bez "pigułek szczęścia". "BBC News" informuje powołując się na badania specjalistów z Bonn, że w Europie w 2010 r. antydepresanty zażywała co dziesiąta osoba. Centrum Kontroli Chorób (CDC) w Atlancie szacuje, że w USA sięga po nie 11 proc. osób powyżej 12. roku życia. Jednym z największych osiągnięć wprowadzenia do użycia prozacu była zmiana negatywnego postrzegania depresji i leków przeciwdepresyjnych. Wiele osób przekonało się, że dzięki nim może lepiej radzić sobie z chorobą. Inni przestali traktować depresję jako chorobę ludzi słabych i rozchwianych emocjonalnie. "Depresja to ciężka choroba mózgu, która u niektórych chorych może powrócić, szczególnie wtedy, gdy chorzy nie stosują się do zaleceń lekarza, zażywają zbyt małe dawki leków albo przedwcześnie przerywają leczenie" - przekonuje prof. Łukasz Święcicki z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie.