Dr Alan Williams, archeometalurg i konsultant Kolekcji Wallace'a, londyńskiego muzeum mogącego się poszczycić jedną z największych kolekcji broni starożytnej na świecie, od jakiegoś czasu zastanawiał się, skąd takie różnice w jakości, skoro wszystkie miecze Skandynawów były sygnowane przez niejakiego Ulfberhta. W rozwiązaniu zagadki pomógł mu Tony Fry, badacz z Narodowego Laboratorium Fizycznego. Podpis mistrza widniał zawsze w pobliżu rękojeści. Ponieważ jedne miecze zachowały się w całości, a inne znajdowano w częściach na polach bitew lub grobach, było jasne, że musiały się czymś różnić. Gdy klient brał je do ręki, oba zachwycały ostrością klingi, lecz jeden nie sprawdzał się w warunkach bojowych. Czemu? Wykonano je z różnych rodzajów metalu. Podróbki wykuto w Europie Północnej z miejscowego żelaza, a dzieła mistrza powstały ze sprowadzanej w sztabkach irańskiej i afgańskiej stali. Oryginalne miecze Ulfberhta zawierały nieprawdopodobnie dużo węgla: 3-krotnie więcej od fałszywych i tylko o połowę mniej od współczesnej broni białej. Podróbki produkowano przy zastosowaniu zaawansowanych jak na owe czasy technik metalurgicznych. Naśladowca (lub naśladowcy) uciekał się do hartowania. Zanurzanie rozpalonej do czerwoności klingi w zimnej wodzie zapewniało odpowiednią ostrość, ale miało też jedną poważną wadę: skutkowało łamliwością. Techniki pozyskiwania broni zmieniły się, gdy w XI wieku Rosjanie zablokowali szlaki handlowe ze Wschodem i nie można już było importować stali. Prawdziwe miecze Ulfberhta znajdowano najczęściej w rzekach, ale Williams nie sądzi, że były to rytualne ofiary. Bardziej prawdopodobna jest, wg niego, zupełnie inna wersja wydarzeń. Ponieważ broń leżała na dnie w pobliżu dawnych osad, została zapewne zgubiona przez wracającego po pijanemu do domu żołnierza, który wpadał do wody i wydostawał się stamtąd, tyle że już bez oręża. Testy wykazały, że wiele mieczy Ulfberhta ze znanych kolekcji na całym świecie to podróbki. Autor: Anna Błońska