Sukces był dziełem lekarzy i naukowców z ówczesnej Akademii Medycznej w Białymstoku (obecnie Uniwersytetu Medycznego) pod kierunkiem prof. Mariana Szamatowicza. Nie wiadomo, ile dzieci przyszło na świat dzięki metodzie in vitro od tego czasu. W Polsce debata na temat prawa regulującego kwestie zapłodnienia pozaustrojowego jest bardzo zideologizowana, a niektórzy politycy dążą wręcz do wyeliminowania tej metody leczenia niepłodności ? mówi dziś prof. Marian Szamatowicz. - W Polsce robi się wszystko, żeby ograniczyć, a może nawet zakazać leczenia za pomocą pozaustrojowego zapłodnienia. Nie jest żadną tajemnicą, że tej metody nie akceptuje kościół katolicki i ta dyskusja się toczy pod dużym wpływem tych polityków, którzy dążą do tego, żeby ten sposób leczenia wyeliminować - powiedział prof. Szamatowicz pytany o komentarz do toczących się prac na temat ratyfikowania Konwencji Bioetycznej Rady Europy. Prace prowadzi komisja ds. bioetyki przy kancelarii premiera. Przewodniczy jej poseł PO Jarosław Gowin. W jej skład wchodzą prawnicy, lekarze, biolodzy, filozofowie i etycy. Zespół zajmuje się przygotowaniem do ratyfikacji Konwencji Bioetycznej Rady Europy oraz pracuje nad założeniami do ustawy regulującej kwestie dotyczące zapłodnienia metodą in vitro. Przygotowany przez komisję raport jest już u premiera, ma być omawiany wkrótce. Wiadomo, że komisja nie rekomendowała premierowi jednego spójnego stanowiska, a kilka. Decyzję będzie podejmował premier. Prof. Szamatowicz nie uczestniczył w pracach komisji. Przyznaje, że o jej pracach ma wiedzę "pośrednią" z rozmów z innymi lekarzami oraz z doniesień medialnych. Na tej podstawie uważa, że w toczącej się debacie o pozaustrojowym zapłodnieniu mocno eksponuje się, że przy in vitro nie jest zachowany szacunek dla życia nowo poczętego oraz, że przy tych technikach - jak powiedział - "obumierają zarodki" . Szamatowicz podkreśla, że jako lekarz "unika debaty filozoficznej". - W naturalnym rozrodzie rozwija się 25-30 proc., pozostałe zarodki obumierają. Tak postępuje natura, naturze wolno. Natomiast to, że w pozaustrojowym zapłodnieniu obumierają zarodki to już się nie chce tego akceptować - dodał. Opierając się na doniesieniach medialnych Szamatowicz ocenia, że w debacie nad ratyfikacją konwencji UE jest "jedno stanowisko bardziej racjonalne a drugie niemal dąży do wyeliminowania wspomaganego leczenia". Z tego co wie, duże kontrowersje budzi liczba zarodków, które mają być przenoszone do macicy kobiety oraz kwestia zamrażania zarodków, które w macicy nie będą umieszczone. - Jestem za tym, żeby leczenie było możliwie najskuteczniejsze - mówi Szamatowicz. Według niego powinno się pobierać tyle komórek jajowych ile wytworzyły po stymulacji jajniki; jest za tym, by wszystkie komórki były zapłodnione; u młodych kobiet do macicy powinny być przeniesione maksimum 2 zarodki, a pozostałe należy zamrażać, by w ogóle zachować większe szanse na potomstwo danej pary. Szamatowicz jest również za diagnostyką przedimplantacyjną, czyli badaniem zarodków przed umieszczeniem w macicy, bo to szansa na eliminowanie poważnych chorób. - To jest racjonalne - dodał. Według Szamatowicza jeśli premier opowiedziałby się za restrykcyjnymi rozwiązaniami to będą to ograniczenia, które uderzą wyłącznie w osoby niezamożne, bo bogaci wyjadą leczyć się za granicę. - Przecież każdy lekarz składa przysięgę, że będzie leczył chorobę wszystkimi dostępnymi w medycynie metodami. Cały świat w ten sposób leczy i postępuje, a Polska jak w wielu innych sytuacjach chce być szczególnym wyjątkiem -dodał. Szamatowicz ocenia też, że widać, iż w szerokiej debacie społecznej "próbuje się trochę zdezinformować pary borykające się z niepłodnością tak zwaną naprotechnologią" jakoby całkowicie mogła zastąpić metodę in vitro. Naprotechnologia to metoda leczenia niepłodności polegająca na analizie fizjologicznej i biochemicznej cyklu miesiączkowego kobiety, co jest podstawą do innych działań, np. zastosowania technik laserowych czy mikrochirurgii. Metoda uwzględnia naturalną gospodarkę hormonalną kobiety. Akceptuje ją Kościół katolicki. - To jest totalne nieporozumienie. Jest mnóstwo sytuacji, w których naprotechnologia w żadnym stopniu nie jest w stanie pomóc - powiedział Szamatowicz. Podał przykłady gdy kobieta ma nieodwracalnie uszkodzone jajowody, bądź jest po zabiegach operacyjnych na jajowodach, cierpi na ciężką endometriozę. W przypadku mężczyzn - przeszkodą jest np. uszkodzenie nabłonka plemnikotwórczego. - Tutaj żadna naprotechnologia nie pomoże - dodał. Szamatowicz podkreśla, że niepłodność jest chorobą społeczną (tak uznaje WHO -Światowa Organizacja Zdrowia). - Jeśli jest chorobą to trzeba ją leczyć. Jedynym skutecznym leczeniem jest takie, w którym dochodzi do ciąży, urodzenia i zabrania do domu zdrowego dziecka. To główna idea medycyny rozrodu - dodał. - Powtarzam z uporem maniaka, że pragnienie dziecka jest pragnieniem wyjątkowo naturalnym, zgodnym z najzdrowszymi instynktami i najpiękniejszą ideą człowieczeństwa i mnie nie przekonuje, jeśli ktoś mówi do mnie, że dziecko jest darem Boga i trzeba je przyjmować z wdzięcznością, a jak nie ma dziecka to trzeba to znosić z pokorą. Tego typu postawy ja jako lekarz nie przyjmuję do wiadomości - mówi Szamatowicz. W Polsce ok. 12-15 proc. par - co szósta - ( 1,2 mln osób) ma problemy z płodnością. Według Szamatowicza zjawisko narasta, choć nie gwałtownie. Głównie przyczyny niepłodności u kobiet to fakt, że w coraz późniejszym wieku myślą o rodzeniu dzieci i palenie papierosów, które zmniejsza szanse na ciążę nawet o 50 proc. U mężczyzn coraz częściej obserwowane są zmiany funkcji nabłonka plemnikotwórczego. Kłopoty z płodnością mają mężczyźni mający kontakt z chemikaliami, polem elektromagnetycznym, ale też prowadzący siedzący tryb życia, bo ma to wpływ ma przegrzewanie jąder. Nie wiadomo ile dzieci rodzi się w Polsce dzięki in vitro. Nie ma kompleksowych rejestrów, o co Polskie Towarzystwo Ginekologiczne zabiega od lat. Leczeniem zajmują się głównie prywatne kliniki i kilka ośrodków akademickich. - Nie ma nadzoru, pacjent przychodzi, płaci, jest albo zadowolony albo niezadowolony - podkreśla Szamatowicz. Procedura nie jest refundowana przez NFZ, za leczenie płacą pacjenci. Przed rokiem minister zdrowia Ewa Kopacz mówiła dziennikarzom, że chociaż jest praktykującą katoliczką, to w kwestii zapłodnień in vitro nie zgadza się z nauczaniem Kościoła. - Może rzeczywiście już się powinnam uderzyć w piersi i uznać za grzesznika, (...), ale nie widzę w tym (in vitro) niczego złego - powiedziała. Podkreśliła, że zna rodziny, w których dzieci "w wyniku tej metody przyszły na świat i są kochane w sposób szczególny przez swoich rodziców". - Dla mnie priorytetem jest walka z nowotworami i choroby dziecięce - oświadczyła minister zdrowia. Dodała, że jeżeli resort, którym kieruje, będzie dysponował odpowiednimi środkami, to weźmie pod uwagę finansowanie zapłodnień in vitro dla najuboższych rodzin. Także wtedy premier Tusk zapewniał, że "koalicja PO-PSL chce podjąć realne wysiłki na rzecz zwiększenia dzietności". Dodał też, że metoda zapłodnienia in vitro "jest warta wsparcia". Potem rozpoczęli prace eksperci. Na początku września do marszałka Sejmu trafił projekt przygotowany przez posłankę Joannę Senyszyn (KPL), zakładający finansowanie przez NFZ zapłodnienia in vitro do trzeciej próby. Zgodnie z projektem, Fundusz miałby także zwracać koszty wstępnego leczenia farmakologicznego. PO zapowiedziała, że nie poprze tego projektu.