Każdemu, kto kiedykolwiek prowadził polityczne polemiki, pewnie nie raz przyszło do głowy, że sprawa jest beznadziejna i sporu nie da się rozstrzygnąć. Nie z powodu znajomości różnych faktów, ale ze względu na inny sposób myślenia i postrzegania świata.Różnice w postawach politycznych były przedmiotem zainteresowań politologów od początku istnienia dyscypliny, a koncentrowali się oni na wpływach otoczenia - społecznych i instytucjonalnych. Dane, zebrane w ostatnich latach przez neuronaukowców, każą spojrzeć na sprawę odmienności poglądów politycznych inaczej. Być może za pewne z różnic w stylu myślenia odpowiada budowa mózgu? Otoczenie? Przez ostatnie pół wieku politolodzy badali źródła postaw politycznych metodami klasycznymi, dostępnymi naukom społecznym. Wnioski, do których doszli w latach 60. reprezentanci tzw. Szkoły z Michigan, nakazywały wątpić w siłę ideologii politycznych. Philip Converse udowadniał na podstawie wieloletnich badań amerykańskiego elektoratu, że nie istnieje podstawowa struktura, warunkująca przekonania wyborców, taka jak ideologia - a zatem przeciętny człowiek nie myśli jak polityk, akademicki filozof albo politolog. U reprezentantów elit politycznych oczywiście stwierdzano wysoki poziom myślenia ideologicznego. Z kolei Angus Campbell ukazywał niespójność przekonań u przeciętnych Amerykanów. Ich postawy nie tylko nie posiadają centralnego punktu odniesienia, ale są także niestałe w czasie. Prowadzone od lat 60. badania potwierdzają te wnioski.Skąd zatem się biorą przekonania polityczne? Campbell wraz ze współpracownikami opracowali model identyfikacji partyjnej, zgodnie z którym na to, na jaką partię będziemy głosować, mają największy wpływ rodzice i klasa społeczna. Ideologia, jaką ta partia wyznaje, pełni rolę marginalną. Może się ona zmieniać, a wyborca może jej nawet nie znać. Stwierdzenie, że ideologie nie odgrywają znaczącej roli, nie znaczy jednak, że kierujemy się chłodnym rozumem. Pamela Conover i Stanley Feldman pokazali, że fakty czy też ewaluacje poznawcze odgrywają małą rolę w decyzjach politycznych wyborców. Od faktów ważniejsze są ewaluacje symboliczne. To symbole, które utożsamiamy z danym politykiem czy partią, decydują o tym, komu zaufamy i na kogo oddamy głos. Te przykłady pokazują, że politolodzy odeszli od racjonalistycznego rozumienia polityki, zgodnie z którym o postawie politycznej miałaby decydować głównie rozumowa decyzja obywatela. W zamian uznano przemożną rolę procesów socjalizacji politycznej i przejmowania poglądów z otoczenia, w którym jednostka wzrasta. Próby modelowania zachowań na podstawie tych teorii napotykały jednakże na poważne przeszkody. Jeden z modeli uwzględniał aż 32 zmienne, a mimo tak dużej ich liczby wyjaśniał tylko 30% danych. A może geny? Jednak w 2005 roku ukazała się pierwsza publikacja Johna Alforda, Carolyn Funk i Johna Hibbinga w American Political Science Review, oparta na badaniach nad bliźniętami, sugerująca silną dziedziczność poglądów politycznych. Także badania nad zachowania ekonomicznymi Davida Cesariniego wskazują na podobny wpływ czynników genetycznych - parom bliźniąt w Stanach Zjednoczonych i Szwecji zaproponowano tzw. grę w zaufanie, w której dawano jednej osobie określoną ilość pieniędzy, z których ta mogła je w dowolny sposób podzielić między siebie i partnera, przy czym część przekazywana partnerowi była mnożona przez trzy. Partner mógł następnie także część tej kwoty oddać zaczynającej osobie. Zarówno w tej grze, jak i podobnych, ale opartych przykładowo na altruizmie, postawach wobec ryzyka i targowaniu się, zaobserwowano istotną dziedziczność zachowań. A skoro te cechy mogą być także istotne dla zachowań politycznych, politologia nie może tego zignorować. Dlatego od 2005 roku naukowcy intensywnie zaczęli badać genetyczne i neurobiologiczne podstawy postaw politycznych. Okazuje się, że wiele różnic w postawach politycznych koreluje z różnicami w budowie mózgu. O niektórych wynikach, związanych z reakcjami na niepewność i zagrożenie, pisał na tym portalu Radosław Zyzik. Liberałowie bardziej otwarci na daneNie ma oczywiście "genów liberalizmu" czy konserwatyzmu, jednak geny mogą wpływać w pewnym stopniu na postawy polityczne, szczególnie jeśli odpowiadają za regulację neurotransmiterów (związków przenoszących sygnały pomiędzy komórkami nerwowymi). Dopamina i serotonina, jak pokazali James Fowler i Christopher Dawes, oddziałują na zachowania społeczne u zwierząt i ludzi, stąd naturalnie próbowano zbadać geny je regulujące. Stwierdzono m.in. istnienie związku (korelacji) między frekwencją wyborczą a monoaminooksydazą-A, enzymem wpływającym na neuroprzekaźniki - serotoninę, adrenalinę i noradrenalinę. Inne badania tych samych uczonych wskazują na podobną korelację uczestnictwa w wyborach i tendencji do utożsamiania się z jakąś partią polityczną z genami kodującymi receptory dopaminy. Nie ma prostego przełożenia z genów na neuroprzekaźniki i następnie na określone poglądy - natomiast poziom zaangażowania politycznego ludzi, nie ograniczony do jakiejś określonej opcji politycznej, jest już bardziej bezpośrednim efektem działania genów. Sugerowałoby to, że można być "urodzonym politykiem", choć niekoniecznie urodzonym zwolennikiem jakiejś opcji politycznej. Niektóre z tych badań mogą prowadzić do silnych kontrowersji, szczególnie jeśli angażują się w typowy dla anglo-amerykańskiej polityki podział na liberalizm i konserwatyzm. Przykładem są badania Davida Amodio, w których uczestnicy byli postawieni przed tzw. Go/No-Go task, polegającym na konieczności wielokrotnej i szybkiej odpowiedzi na prezentowany bodziec (przykładowo, literę ‘W’), tak, że dana odpowiedź stawała się wyuczona. Po jakimś czasie pojawiał się inny bodziec (np. litera ‘M’), na który należało nie reagować. Wyuczona reakcja na bodziec ‘W’ prowadziła jednak do konfliktu. Monitoring takich behawioralnych konfliktów wiąże się z charakterystyczną aktywnością pewnych obszarów mózgu, tzn. przedniej kory zakrętu obręczy, co pokazały badania fMRI i EEG. W drugiej części eksperymentu badanych poproszono o wypełnienie ankiet dotyczących ich przekonań politycznych, dzięki czemu umieszczono ich na 11-punktowej skali, od ekstremalnie liberalnych do ekstremalnie konserwatywnych. Okazało się, że liberalizm jest skorelowany z większą dokładnością wykonania zadania i powstrzymywaniem się od wyuczonego bodźca. Ponadto, liberałowie wykazywali znacznie większą aktywność wspomnianych obszarów mózgu, odpowiedzialnych za radzenie sobie z konfliktowymi impulsami, co doprowadziło badaczy do stwierdzenia, że co najmniej część ze skłonności do przyjmowania określonej orientacji politycznej łączy się z podstawowymi procesami neurokognitywnymi, związanymi z radzeniem sobie z nowymi i nieoczekiwanymi informacjami. Autorzy uważają, że liberalizm łączy się z większą motywacją do poszukiwania nowych informacji i integrowania tych potencjalnie sprzecznych. Inne badania, m.in. Dany Carney, wskazujące na większą tolerancję niepewności i wieloznaczności u liberałów, także zdają się potwierdzać te twierdzenia. Plac zabaw Ale nie tylko wyborcy byli obiektem badań neuronaukowych. Obraz racjonalnego wyborcy zniszczyli politolodzy, jednak badania Darrena Schreibera i Jamesa Fowlera były druzgocące dla obrazu elit politycznych. Wiedziano już, że dla mas abstrakcyjne ideologie polityczne nie są podstawą dla myślenia o polityce, natomiast elity przejawiają wysoki poziom myślenia ideologicznego. Starano się dociec, które części mózgu dominują w myśleniu o polityce. Wyniki uzyskane przez Schreibera i Fowlera sugerują, że inaczej decyzje polityczne podejmują politycy, a inaczej przeciętni, nieuprawiający polityki obywatele.Można zakładać, że problemy polityczne są zadaniami czysto poznawczymi, jak zagadki matematyczne lub historyczne. Jednakże neuroobrazowanie wskazuje, że w przypadku aktywnego uprawiania polityki kluczową rolę odgrywa poznanie społeczne; mózg nie traktuje jej jak matematyczną łamigłówkę, ale raczej jak sytuację na placu zabaw (playground cognition - takiego porównania użyli autorzy pracy), gdzie istotne są takie sprawy jak: z kim współpracować, kogo unikać, jaka hierarchia obowiązuje w grupie, jakie koalicje istnieją. Innymi słowy, aktywna polityka polega na stałej obserwacji naszego otoczenia społecznego. Oczywiście, "plac zabaw" jest tu metaforą dla całego spektrum sytuacji społecznych. Wcześniejsze badania wykazały, że istnieje cała sieć obszarów w mózgu, która zmniejsza aktywność w trakcie wykonywania technicznych zadań poznawczych, takich jak rozwiązywanie zadań matematycznych. Te same rejony wykazują z kolei zwiększoną aktywność podczas dokonywania ocen moralnych oraz obserwacji interakcji społecznych. Kiedy uczestników badań pytano o kwestie polityczne lub proszono o ocenę działań polityków, obserwowano u nich znaczny wzrost aktywności tej sieci "poznania społecznego" - zatem myślenie polityczne jest rodzajem poznania społecznego. Wyrobieni politycznie badani przejawiali taki rodzaj aktywności niezależnie od swoich sympatii politycznych - zarówno Demokraci jak i Republikanie używają tych samych rejonów mózgu, kiedy myślą o polityce. Jednakże taki efekt dotyczy tylko ludzi zaangażowanych politycznie - działaczy, członków partii, deputowanych etc. Nieuczestniczący w polityce "szarzy obywatele" podczas wykonywania takiego zadania przejawiają wzorce aktywacji typowe dla problemów technicznych, czyli wspomniana sieć zmniejsza swoją aktywność. Wydaje się zatem, że im bardziej ktoś jest politycznie zaangażowany, tym jest bardziej odległy od ideału racjonalnego podejścia do polityki, bądź też ci, którzy ją traktują racjonalnie, nie angażują się w nią - oba wnioski można uznać za bardzo pesymistyczne. Lepsze i gorsze mózgi? Z pewnością potrzeba ostrożności w interpretacji wyników badań, takich jak te opisane powyżej. Z jednej strony, mogą one pomóc nam w zrozumieniu poglądów politycznych oraz w wyjaśnieniu różnic. Zamiast uznawać przeciwnika politycznego, czy członka rodziny, z którym się nie zgadzamy, za niezdolnego do "poprawnego" myślenia (gdzie "poprawne" to "nasze"), możemy docenić odmienną perspektywę, gdyż dzięki temu uzyskujemy dostęp do danych, do których sami byśmy nie dotarli - można traktować różne mózgi jak odmienne aparatury badawcze, zaprojektowane do odbioru odmiennych danych. Z drugiej strony, istnieje niebezpieczeństwo użycia tych danych przez reprezentantów jakiejś opcji politycznej jako "dowodu" na spaczony czy niepoprawny sposób interpretacji świata przez ich adwersarzy. Nietrudno sobie wyobrazić kogoś udowadniającego na podstawie danych z neuronauk, że ci głoszący odmienne poglądy nie powinni być brani pod uwagę, gdyż są biologicznie predestynowani do mówienia czegoś niezgodnego z rzeczywistością. Groźba wykorzystania nauki do krytyki, narzucania swojego obrazu świata czy wręcz zarzucania komuś upośledzenia jest tym większa, że wiele razy już mieliśmy z tym do czynienia - wystarczy przypomnieć niesławną historię eugeniki i jej skutków w Stanach Zjednoczonych i Szwecji. Dlatego do nowych odkryć naukowych należy podchodzić nie tylko z entuzjazmem, ale także z ostrożnością, szczególnie w przypadkach, gdy mogą mieć one prawne lub polityczne skutki. Miłosz Ślepowroński