Było to pierwsze celowe i kontrolowane z Ziemi zniszczenie satelity. Inżynierowie amerykańskiej agencji badań komicznych <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-nasa,gsbi,1472" title="NASA" target="_blank">NASA</a> kilkakrotnie włączali silniki 17-tonowej stacji i kierowali ją z orbity w kierunku Ziemi. Rozżarzone części obserwatorium, które nie spłonęły w gęstych warstwach atmosfery, spadły do oceanu na południowy wschód od Hawajów. Według specjalistów, do Pacyfiku spadły fragmenty ważące w sumie około 6 ton. Relacja Grzegorza Jasińskiego z Waszyngtonu: