W środę Sąd Okręgowy w Warszawie przesłuchał kilkoro świadków z tego szpitala. Sprawę odroczono do 24 września. Sprawa dotyczy incydentu z lipca 2003 r. po którym Maria Machera straciła pracę w Szpitalu Bielańskim. Trafiła tam wtedy znajoma ówczesnego prezydenta Warszawy, Ewa Junczyk-Ziomecka (dziś minister w Kancelarii Prezydenta RP). Według Machery, Kaczyński, który zjawił się w szpitalu, miał głośno domagać się natychmiastowego wezwania lekarza i wyrażać niezadowolenie z niezapewnienia właściwej opieki. Pielęgniarka - jak przyznaje - powiedziała mu: "Dziwię się, iż taki człowiek jak pan zachowuje się w ten sposób". Według niej, Kaczyński miał wtedy powiedzieć: "Praca się pani znudziła? Zapamięta pani ten dzień do końca życia" i "Od jutra tu nie pracujecie". Z kolei według znajomej prezydenta, która razem z nim przyjechała do szpitala, pielęgniarki nie zajmowały się właściwie chorą, która sama musiała tamować krwawienie ręcznikiem. Machera miała zaś mówić do Kaczyńskiego "bardzo niemiłym, agresywnym tonem" oraz spytać: "Co pan, nie zna życia? Co pan sobie wyobraża?". Kilka dni później Macherę zwolniono. Dyrekcja szpitala zaprzeczała, by stało się to na polecenie L. Kaczyńskiego. Machera wytoczyła szpitalowi proces za zwolnienie z pracy. Początkowo żądała 5 tys. zł odszkodowania i przywrócenia do pracy; potem domagała się już tylko wynagrodzenia za czas, jaki upłynął do formalnego rozwiązania umowy o pracę. W tym procesie Sąd Rejonowy dla Warszawy Śródmieścia nakazał w styczniu 2007 r. szpitalowi zapłatę pielęgniarce niemal 4 tys. zł (zapowiedziano już apelację). Sąd uznał, że Machera podpisała umowę o rozwiązaniu pracy za porozumieniem stron pod wpływem groźby. W ocenie sądu, dyrektor szpitala Ewa Żydowicz-Mucha oświadczyła jej, że jeśli nie podpisze dokumentu, to będzie jej szkodzić w pracy. Sąd uznał też, że pielęgniarka zgodziła się na rozwiązanie umowy, bo dyrektorka powołała się na notatkę mającą wykazywać niewłaściwe zachowanie Machery - jak się okazało, taka notatka w ogóle nie istniała. Teraz Machera wytoczyła szpitalowi proces cywilny o naruszenie swych dóbr osobistych, żądając przeprosin i 5 tys. zł zadośćuczynienia. Według pozwu, dyrektorka naruszyła wolność powódki, zmuszając ją do podpisania rozwiązania umowy słowami: "Wtedy nie będę pani bruździła". Szpital wnosi o oddalenie pozwu, dowodząc że jego działanie nie było bezprawne. Córka Machery, także pielęgniarka, zeznała w środę, że nie były niegrzeczne wobec L. Kaczyńskiego. Inna pielęgniarka zeznała, że popłakała się po rozmowie z dyrektorką , bo "nie uważałam, że zrobiłyśmy coś złego". Sama Machera powiedziała po rozprawie, że dyrektorka zapewniała ją, iż nie zwolniono jej z inspiracji L. Kaczyńskiego.