"Dla marnych 10 tysięcy zabił człowieka. Postawił na szali życie ludzkie dla takich pieniędzy. Wkroczył z butami w cudze życie, choć Jan B. nic mu nie wadził. Oskarżony jest osobą zdemoralizowaną, egocentryczną, cudze uczucia się dla niego nie liczą - choć rozróżnia dobro od zła. Świadomie podjął ryzyko, zaangażował inne osoby w ten czyn i teraz ponosi jego konsekwencje" - mówiła, uzasadniając wyrok sędzia Monika Łukaszewicz. Według aktu oskarżenia, z którym w zasadniczej części zgodził się w piątek sąd, zbrodnię miał obmyślić pochodzący spod Grójca 31-letni Mariusz O., który potrzebował gotówki - sąd skazał go na dożywocie za zwabienie taksówkarza do swego domu, duszenie, bicie, rozbijanie butelek na głowie ofiary, której ciało zostało owinięte w kołdrę i dywan. W zbrodni pomagał mu 38-letni Tomasz R., który miał uciec z miejsca morderstwa. Na karę roku więzienia w zawieszeniu i 1000 zł grzywny sąd skazał trzecią osobę - 26-letniego Rafała S., który odpowiadał za niepowiadomienie organów ścigania o przestępstwie, co do którego miał informacje. Podsądni na procesie twierdzili, że nie chcieli zabić taksówkarza - chodziło jedynie o samochód. "Gdybym mógł cofnąć czas, to broń Boże, żeby ten pan zginął. Przepraszam rodzinę" - mówił Mariusz O. Zrzucał też winę na swą dziewczynę (w osobnym procesie jest skazana za paserstwo samochodu - PAP), która miała pomagać mu w zbrodni, a uniknęła oskarżenia. Z ustaleń sądu wynika, że Mariusz O. podczas podróży po Warszawie zobaczył taksówkę Jana B. i gdy uznał, że jest to samochód, sprzedaż którego pomoże mu wyjść z problemów - zaczął przygotowywać się do przestępstwa. "Dzwonił wiele razy do korporacji taksówkowej i chciał znów zamówić tę konkretną taksówkę. Nie mógł zdobyć numeru Jana B., więc wymyślił podstęp - powiedział na centrali, że zostawił coś w tym samochodzie - tak udało mu się bezpośrednio skontaktować z taksówkarzem. Gdy miał już numer, umawiał się z Janem B. na daleki i dobrze płatny kurs do Wrocławia, za 1000 zł. Taksówkarz przeczuwał, że może się stać coś złego, mimo to zgodził się na kurs 23 października" - mówiła sędzia Łukaszewicz. Po zbrodni Mariusz O. miał wsiąść w samochód i ruszyć do Wrocławia, bo tam już był umówiony kupiec na samochód. "Zatrzymuje się jeszcze w swoich rodzinnych stronach koło Grójca i cały roztrzęsiony mówi tam znajomym: zabiłem człowieka. Mówi też, że ta śmierć jest trudniejsza, niż piszą w internecie. Pozostawia znajomych w szoku i jedzie do Wrocławia, gdzie sprzedaje wart 100 tys. zł samochód za jedną dziesiątą ceny" - dodała sędzia. Sąd uznał, że to nie była śmierć niechcący, przy okazji. "Mariusz O. miał ten zamiar dużo wcześniej, razem z tym, gdy postanowił ukraść samochód. Skoro zaprosili taksówkarza do mieszkania - wynajmowanego na nazwisko Mariusza O. - to było wiadomo, że mają zamiar go zlikwidować" - wyjaśnił sąd. Uzasadniając wymierzenie dożywocia Mariuszowi O., sąd uznał, że ta najsurowsza jest tu właściwa (prokurator też o nią wnosił - chciał dodatkowo, by sąd ograniczył skazanemu możliwość ubiegania się o warunkowe zwolnienie na 30 lat - sąd nie podniósł tej poprzeczki i mocą wyroku O. będzie mógł się o to ubiegać po 25 latach). "Skazany działał z premedytacją. Do tej zbrodni nie doszło z żadnego osobistego powodu względem Jana B. - ani konflikt, ani sprawa uczuciowa. On tylko był posiadaczem samochodu, który podobał się Mariuszowi O." - mówiła sędzia Łukaszewicz. Oceniając udział Tomasza R. w zbrodni, sąd ocenił, że sprowadzało się to do tego, że R. wsparł O. na pierwszym etapie, a potem podawał mu butelki z piwem, które O. rozbijał kierowcy na głowie. Prokurator wnosił dla niego o karę 13 lat za udział w zabójstwie, ale nie z zamiarem bezpośrednim, lecz ewentualnym. Sąd wymierzył mu 10 lat więzienia, stosując złagodzenie kary. "Gdy sytuacja stała się drastyczna, Tomasz R. uciekł, ale nic innego nie zrobił. Widział lejącą się krew, a mimo to nie wezwał pomocy. Dlatego sąd zastanawiał się nad zmianą kwalifikacji prawnej jego czynu z zabójstwa na rozbój, ale doszedł do wniosku, że Tomasz R. także powinien odpowiedzieć za współudział w zabójstwie dokonanym z zamiarem bezpośrednim" - mówiła sędzia. Sąd docenił jednak to, że R., powodowany ludzkimi uczuciami, uciekł z miejsca zbrodni i nie kontynuował w niej udziału. "Dlatego nie mógł być potraktowany tak jak Mariusz O." - dodano w wyroku. Orzeczenie jest nieprawomocne. Gdy sędzia Łukaszewicz spytała skazanych, czy zrozumieli treść wyroku, O. wykrzyknął: "to się kupy nie trzyma. Ja nie chciałem zabić tego pana. Gdybym chciał, to bym tego nie zrobił w swoim mieszkaniu".