Policja apeluje, by informować ją o wszelkich próbach sprzedaży dopalaczy. Za złamanie zakazu grozi kara do 2 lat więzienia. W środę zatrzymano Dawida Bratkę - właściciela sieci sklepów z dopalaczami. Bratko przyjechał do jednego ze swoich lokali w centrum Łodzi i wszedł do środka. Chwilę później został wyprowadzony z lokalu przez policję. Bratko nie został jednak zatrzymany, bo - jak wyjaśniała rzeczniczka policji - zrywając plomby popełnił jedynie wykroczenie. Kilkanaście minut później wszedł ponownie do sklepu (towarzyszyli mu inspektorzy Sanepidu) i zaczął sprzedawać. Po dokonaniu transakcji został zatrzymany przez policję i przewieziony na komisariat w Łodzi. W tym przypadku - zdaniem policji - popełnił już przestępstwo. - W związku z kolejnym jawnym łamaniem prawa przez tego mężczyznę policja będzie wnioskowała do prokuratury oraz do sądu o zastosowanie wobec niego tymczasowego aresztu. Ponadto na potrzeby prowadzonego postępowania zabezpieczone zostaną wszystkie specyfiki, które znajdują się w tym sklepie - powiedział Sokołowski. Główny Inspektor Sanitarny zdecydował w sobotę o wycofaniu produktu o nazwie "Tajfun" i wszystkich podobnych do niego środków oraz o natychmiastowym zamknięciu wszystkich punktów, które je oferują. W akcję zaangażowano kilkuset inspektorów sanitarnych oraz blisko 3 tys. policjantów. Kontrolujący sklepy i hurtownie z dopalaczami zabezpieczyli specyfiki sprzedawane w tych punktach. Dopalacze to substancje psychoaktywne, które mogą działać podobnie do narkotyków; można je w Polsce kupić legalnie. Są sprzedawane m.in. jako przedmioty kolekcjonerskie lub nawozy do roślin. Nie ma dokładnej statystki zatruć dopalaczami, w szpitalach kwalifikowane są one jako tzw. inne zatrucia. Jednak, jak podkreślają lekarze, takich przypadków jest wiele. Leczenie zatrutych dopalaczami stwarza poważne problemy, gdyż lekarze nie znają składu specyfików.