Sprawa wypadku, do którego doszło 20 października 2019 r. na przejściu na pieszych przy ul. Sokratesa 9, odbiła się głośnym echem nie tylko w Warszawie, ale i całej Polsce. Rozpoznawana jest przez pięcioosobowy skład orzekający. Oskarżony Krystian O. - z zawodu mechanik samochodowy - odpowiada nie za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym, ale za zabójstwo drogowe. Według prokuratora sprawca umyślnie naruszył zasady bezpieczeństwa w ruchu lądowym, "całkowicie je ignorując", przyśpieszając po każdym ruszeniu ze świateł. Z opinii biegłego wynika, że Krystian O. przekroczył dopuszczalną w miejscu wypadku prędkość o 86 km/h, więc poruszał się z prędkością 136 km/h. Manewr hamowania podjął około 72,5 metra przed dojechaniem do oznakowanego przejścia dla pieszych, czyli niewiele ponad 2 sekundy przed zdarzeniem. Potrącony mężczyzna zginął na miejscu Prokuratura Rejonowa Warszawa-Żoliborz uznała, że Krystian O. - jadąc w taki sposób w rejonie przejścia dla pieszych - musiał przewidywać możliwość zabicia człowieka i godził się na to, stąd zarzut dokonania zabójstwa, ale w zamiarze ewentualnym. Potrącony przez niego Adam G. zginął na miejscu, a kierowca bmw naraził 33-letnią Magdalenę G. i 3-letniego Tomasza G. na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty zdrowia lub życia. Oprócz prokuratora oskarżycielami w procesie są rodzice pieszego, który zginął, oraz jego żona i brat. Do postępowania włączyło się także stowarzyszenie Miasto Jest Nasze. - Zrozumiałem treść zarzutu, ale nie przyznaję się do popełnienia zarzucanego mi czynu - powiedział Krystian O. i zdecydował się złożyć wyjaśnienia. Oskarżony twierdzi, że "w ten nieszczęśliwy dzień" jechał ulicą Sokratesa i zmierzał w kierunku lotniska na Bemowie, bo pasjonuje się samolotami. Wcześniej - jak twierdzi - był w kościele, znajdującym się koło jego miejsca zamieszkania. - Był ciepły dzień, bardzo mocno świeciło słońce, ono mnie oślepiło. Nie widziałem, że samochód jadący przede mną będzie się zatrzymywał, nie widziałem świateł stopu. Chciałem uniknąć zderzenia, dlatego go ominąłem. Wtedy zauważyłem postać, cień osoby i zacząłem hamować - powiedział. Oskarżony zapewniał sąd, że nie jechał "więcej niż 90-100 km na godzinę", a wyliczenia powołanego przez prokuraturę biegłego są błędne. - Każdy kierowca jak jedzie patrzy przed siebie i kątem oka patrzy na prędkość auta, to nawyk, każdy powinien go mieć. Przyznaję, że przekroczyłem prędkość. Dlaczego? Po prostu - stwierdził. Stan techniczny pojazdu go zaskoczył Z wyjaśnień Krystiana O. wynika, że manewr hamowania miał rozpocząć około 35 metrów przed pasami. Po zdarzeniu oskarżony wezwał pogotowie i czekał na przyjazd służb. Oskarżony zaznaczył, że opisany w zarzucie stan techniczny jego pojazdu go zaskoczył. Nie zdawał sobie również sprawy ze zużycia opon, bo pojazdem poruszał się tylko w wiosną i latem, wyłącznie w weekendy. Pomarańczowe bmw było jego "odskocznią" po tygodniu pracy. - Kupiłem auto w takim stanie, badania techniczne przechodziło wcześniej bez problemu. O zmianie kierownicy nic nie wiedziałem. Kupiłem samochód mniej więcej rok przed tym tragicznym wydarzeniem. Sam nie dokonywałem żadnych przeróbek. Auto kupiłem za ostatnie oszczędności, nie miałem na to pieniędzy - zapewniał. Po złożeniu wyjaśnień Krystian O. przeprosił rodzinę pokrzywdzonego. - To piętno na mnie ciąży. Na pewno nie chciałem odebrać ojca dziecku, męża żonie, ani syna rodzicom, ani na pewno dobrego kolegi, przyjaciela. Nigdy bym nie miał powodu żadnego, żeby odebrać człowiekowi życie. Starałem się żyć i pomagać innym, zdarzyło się nieszczęście i będzie to ze mną do końca moich dni - wyznał. Krystian O. zadeklarował, że chciałby pomóc finansowo rodzinie zmarłego Adama G., ale nie może pracować, będąc osadzonym w areszcie. Jak doszło do tragicznego zdarzenia? 33-letnia wdowa Magdalena G. pamiętała przebieg zdarzenia, w którym straciła męża. Kobieta, składając przed sądem zeznania, płakała. W weekend, w którym doszło do wypadku, małżeństwo G. świętowało wraz z całą rodziną trzecie urodziny ich syna. - To był bardzo ciepły dzień, wyszliśmy z mężem i synem na spacer, było ok. godz. 13. To była pora drzemki synka, a on zasypiał w wózku. Ruszyliśmy naszą stałą trasą spacerową, musieliśmy przejść tylko ul. Sokratesa na drugą stronę. Gdy zbliżaliśmy się do przejścia dla pieszych, widzieliśmy, że do przejścia prawy pasem zbliża się srebrny samochód, który się zatrzymał, ustępując nam pierwszeństwa. Mąż wszedł na pasy pierwszy, ja prowadziłam wózek z synkiem, szliśmy za nim - opisała ostatnie sekundy przed wypadkiem. Z relacji Magdaleny G., pokrywającej się ze zgromadzonym w sprawie materiałem dowodowym wynika, że wchodząc na pasy usłyszała warkot silnika, następie pisk hamowania, a "ułamek sekundy później" usłyszała huk i zobaczyła ciało swojego męża obracające się w powietrzu i wózek z 3-letnim synem, który sunął bokiem po jezdni. Z materiałów śledztwa wynika, że Adam G. leżał 25 metrów od miejsca, w którym został potrącony. - To było tak nierealistyczne, że nie wiedziałam, co się dzieje. Podbiegłam do wózka z synkiem, postawiłam wózek, odpięłam pasy i wzięłam Tomka na ręce. Widziałam, że jest przytomny, nie krwawi, jest cały. Nie pamiętam, czy płakał. Pobiegłam szybko do męża z dzieckiem na rękach. Leżał kilkadziesiąt metrów dalej, na brzuchu, a wokół jego głowy była ogromna kałuża krwi. Ten widok towarzyszy mi codziennie - zeznała pani Magdalena. Kierowca był w pełni poczytalny Kobieta zapamiętała, że z pomocą jej mężowi przyszło dużo osób. Świadkowie pomagali jej się także zająć synem, by odwrócić uwagę chłopca, który chciał pobiec do taty. - Widziałam kierowcę tego pomarańczowego auta, który stał z założonymi rękami, oparty o swój samochód - opisała sprawcę wypadku. Pokrzywdzona zeznała, że o tym, że jej mąż nie żyje dowiedziała się od księdza, który jeszcze na miejscu zdarzenia podszedł do niej, informując, że udzielił Adamowi G. rozgrzeszenia. W piątek sąd przesłuchał naocznych świadków wypadku przy ul. Sokratesa - kierowcę i pasażerkę renault laguna, które przepuściło pieszych oraz dwóch mężczyzn, którzy z bliskiej odległości widzieli przebieg zdarzenia. Krystian O. nie był wcześniej karany. Z deklaracji, jakie złożył przed sądem wynika, że nie miał także na koncie wykroczeń drogowych. Z opinii sądowo-psychiatrycznej zleconej w toku śledztwa wynika, że w chwili zdarzenia był w pełni poczytalny i może odpowiadać za zarzucane mu przestępstwo. Podczas wypadku oskarżony był trzeźwy, nie był także pod wpływem jakichkolwiek środków odurzających. Jeżeli sąd utrzyma zarzucaną mu kwalifikację czynu, mężczyźnie grozi dożywotnie pozbawienie wolności.