Jarosław F., mechanik z Płocka pracujący w Komunikacji Miejskiej, wyszedł kilka dni temu z aresztu, w którym spędził zaledwie miesiąc. Mimo że prokuratura wnioskowała o jego przedłużenie, sąd się na to nie zgodził. Decyzja ta jest kompletnie niezrozumiała zarówno dla śledczych, którzy ją zaskarżyli do sądu okręgowego, jak i rodzin poszkodowanych chłopców. Życie uratowali koledzy - Mój syn ponad miesiąc leżał w szpitalu na OIOM, walcząc o życie, teraz czekają niebezpieczne operacje. Andrzej też odniósł rany, a Tomek zginął na miejscu - mówi zrozpaczona Dorota Kalinowska, mama 17-letniego Marcina. - Tylko kolegom, którzy szybko przybiegli na miejsce wypadku i wezwali pogotowie, zawdzięczam, że syn żyje. Kierowca odjechał, nie udzieliwszy pomocy. Nie zadzwonił nawet po karetkę, zostawiając ich na pewną śmierć. Ludzie za wiele mniejsze przewinienia trafiają na trzy miesiące do aresztu, a ten pan wyszedł na wolność i wrócił do pracy. Decyzji sądu nie rozumie także szef Prokuratury Okręgowej w Płocku. - Oskarżony powinien dalej przebywać w areszcie, gdyż grozi mu wysoka kara do ośmiu lat pozbawienia wolności - uzasadnia Waldemar Osowiecki. - Uważamy, że może utrudniać śledztwo. Po wypadku uciekł z miejsca zdarzenia, więc nie mamy pewności, że w przyszłości ponownie nie ucieknie. Makabryczny widok Do tragicznego wypadku doszło 6 czerwca w Sękowie gm. Bielsk. Trzech 17-latków na dwóch skuterach jechało do kolegi. Do przejechania mieli niecałe dwieście metrów. Nagle rozległ się huk. Kiedy ma miejscu jako pierwsi zjawili się koledzy nastolatków, zobaczyli makabryczny widok. Rozbite motory, a na jezdni krew i trzy ciała. Tomek S. zginął na miejscu. Andrzej S. trafił do szpitala. Jadącego z nim Marcina od razu przewieziono na OIOM. Na miejscu tragedii zabrakło kierowcy opla vectry. Została tylko tablica rejestracyjna, która odpadła w wyniku uderzenia. - Rozumiem, że można spowodować wypadek, ale jak można uciec, kompletnie nie interesując się losem ofiary - zastanawia się Dorota Kalinowska. - Gdyby to było w miejscu niezabudowanym, byłoby więcej ofiar. Dla mnie taka osoba to morderca. Dziwna amnezja Czy kierowca był pijany, tego nie wiadomo, gdyż Jarosław F. na policję zgłosił się dopiero po 14 godzinach. Na przesłuchanie od razu przyszedł z adwokatem. Nie wiadomo także, jak doszło do wypadku. Zarówno Andrzej, jak i Marcin tak mocno uderzyli głową o asfalt, że nic nie pamiętają. Z kolei kierowcę opla nagle ogarnęła amnezja. Tłumaczy, że nic nie pamięta, a na policję zgłosił się, bo zauważył brak tablicy i uszkodzony samochód i przypuszczał, że mógł spowodować wypadek. Zagadką jest także, czy doszło do jednego czy dwóch uderzeń w motorowerzystów. - Sąsiadka twierdzi, że słyszała huk, po czym widziała światła samochodu, jak zawraca i drugi huk, tak jakby kierowca zawrócił i uderzył drugi raz w drugi skuter - mówi pani Dorota. - Zastanawiam się, czy to nie było celowe działanie. Jarosław F. po opuszczeniu aresztu wrócił do pracy w Komunikacji Miejskiej. Na jak długo? - Wystąpiłem do prokuratury o szczegółowe informacje w tej sprawie - mówi Piotr Kamiński, prezes spółki. - Kiedy je otrzymam, podejmę stosowne kroki. Stosując ewentualne sankcje, nie mogę naruszyć kodeksu pracy. PAWEŁ BRODOWSKI