Pielęgniarki w Instytucie "Pomnik - Centrum Zdrowia Dziecka" w Międzylesiu pod Warszawą odeszły od łóżek pacjentów 24 maja - ich obecność została ograniczona do oddziałowych i jednej pielęgniarki. Rzeczniczka szpitala Katarzyna Gardzińska poinformowała PAP, że w poniedziałek po godz. 10 rozmowy zostały wznowione. Negocjacje odbyły się także w niedzielę, jednak po ok. dwóch godzinach przerwano je do poniedziałku, by obie strony miały czas na przeanalizowanie ostatnich propozycji. Do szpitala przyjechał także wiceminister zdrowia Marek Tombarkiewicz, który wyraził nadzieję, że poniedziałkowe rozmowy "doprowadzą do szczęśliwego zakończenia". "Nie można terroryzować pracodawcy żądaniami" "Nie mamy żadnych cudownych rozwiązań w postaci worka pieniędzy dla strajkujących. Niestety (pielęgniarki) muszą zrozumieć, że dyrekcja, zarząd może się opierać tylko na własnych możliwościach. (...) Przekroczenie tych możliwości finansowych, jakie proponuje w tej chwili zarząd szpitala, może doprowadzić do bardzo negatywnych konsekwencji i to trzeba mieć na uwadze" - powiedział. Ocenił, że pielęgniarki muszą zrozumieć, że możliwości szpitala są ograniczone. "To nie jest tak, że ktoś może w jakiś sposób terroryzować pracodawcę żądaniami, które są niemożliwe do spełnienia. Trzeba wiedzieć, w jakich realiach się funkcjonuje, co jest możliwe do spełnienia, a co nie jest możliwe do spełnienia" - powiedział. Pytany o postępowanie w przypadku dalszego braku porozumienia wskazał, że taki "plan awaryjny" może podać jedynie dyrekcja szpitala. "Boimy się, że ten plan będzie musiał się opierać na częściowym zmniejszeniu funkcjonowania, czyli na zamykaniu poszczególnych klinik, w których aktualnie jest najmniej dzieci leczonych, czyli takich, które mogą być zastąpione przez inne szpitale specjalistyczne" - powiedział. Zaznaczył, że taka sytuacja byłaby ostatecznością. "Minister zdrowia może apelować, uczestniczyć w rozmowach, natomiast nie może podejmować decyzji za zarząd" - powiedział Tombarkiewicz. Nie będzie referendum W weekend pielęgniarki wycofały się z przeprowadzenia zapowiadanego wcześniej referendum w sprawie zaostrzenia protestu (rozważały całkowite odejście od łóżek pacjentów lub złożenie wypowiedzeń). Strajkujące zaapelowały w sobotę do premier Beaty Szydło o "natychmiastową pomoc" w rozwiązaniu konfliktu. Wśród przyczyn braku porozumienia z dyrekcją wymieniły: nadmierne przeciążenie pracą związane z niedoborem pielęgniarek i położnych, zbyt niskie wynagrodzenia, brak poczucia bezpieczeństwa oraz poszanowania godności zawodów pielęgniarek i położnych. Rzecznik rządu Rafał Bochenek powiedział PAP, że "nie jest wskazane, aby na tym etapie pani premier angażowała się w wypracowywanie porozumienia", ponieważ rząd nie chce nadawać tym działaniom w CZD charakteru politycznego. "Najważniejsze jest bezpieczeństwo pacjentów i na tym wszystkie strony tego sporu powinny się skoncentrować, aby doprowadzić do normalnego funkcjonowania Centrum" - podkreślił. Przypomniał, że w ubiegłym tygodniu premier poprosiła ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła, by zaangażował się w wypracowywanie porozumienia w szpitalu. Zapewnił, że obecny rząd realizuje porozumienie zawarte przez poprzedników dot. podwyżek dla pielęgniarek o 1600 zł w ciągu czterech lat. Rodzice manifestują W niedzielę przed CZD pikietowało ok. trzydziestu osób. Rodzice opowiadali, że terminy badań i operacji ich dzieci są przekładane z powodu strajku, a niektóre z nich nie zostały przyjęte do szpitala. Jedna z matek przekonywała, że oddziały są praktycznie puste; mówienie, że CZD działa normalnie jest nadużyciem. Manifestujący domagali się od pielęgniarek, by zmieniły formę protestu i wróciły do chorych dzieci. Przewodnicząca strajkujących pielęgniarek Magdalena Nasiłowska przepraszała rodziców "za nieporozumienia, które wynikają ze strajku". Strajkujące wspierają pielęgniarki z regionu mazowieckiego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych. Zapowiadają one, że codziennie do zakończenia strajku będą przychodziły przed szpital, by wspierać koleżanki z CZD. Koszt podwyżek: 7 mln zł. Koszt strajku: 5,5 mln zł Dyrekcja CZD podaje, że pielęgniarki żądają podwyżek o 500 zł brutto dla każdej z nich, co oznacza faktyczną podwyżkę w wysokości średnio 720 zł brutto, uwzględniając dodatki. "Są to kwoty, na które Instytutu nie stać" - podkreśla kierownictwo placówki. W ostatniej propozycji porozumienia, odrzuconej przez strajkujące, była oferta podwyżki średnio 250 zł brutto, czyli średnio 360 zł brutto, uwzględniając dodatki. Według kierownictwa Instytutu przyjęcie postulatów pielęgniarek kosztowałoby CZD 7 mln zł w skali roku. Dotychczasowe 11 dni strajku oznacza natomiast stratę ok. 5,5 mln zł. Dyrekcja przestrzega, że dalszy strajk, który generuje dodatkowe straty finansowe może doprowadzić do likwidacji placówki. W CZD jest zatrudnionych ok. 800 pielęgniarek. Strajkujące twierdzą, że każdego dnia w szpitalu brakuje ich ok. 70 i nie są w stanie zapewnić pacjentom właściwej opieki i bezpieczeństwa. Spór zbiorowy pielęgniarek z dyrekcją CZD trwa od grudnia 2014 r.